W trzydziestej piątej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Zdzisława Polsakiewicza oraz  malarstwo Władysława Frydrycha.

 

Zdzisław Polsakiewicz – poezja

Zdzisław Polsakiewicz ur. w 1928 r. w Bydgoszczy, zm. w Bydgoszczy w 1974 r. Uczestnik Powstania Warszawskiego. W latach 1947-1950 studiował w Akademii Nauk Politycznych, próbując jednocześnie swych sił w dziennikarstwie. Jako poeta zadebiutował w 1951 r. W Bydgoszczy pracował w dziale kulturalnym Gazety Pomorskiej i dwutygodniku Fakty i Myśli – którego był współzałożycielem. Oprócz działalności poetyckiej uprawiał krytykę literacką i plastyczną. Publikował w prasie bydgoskiej i ogólnopolskich pismach literackich recenzje poetyckie i plastyczne, felietony i reportaże o tematyce kulturalnej, wywiady z ludźmi sztuki, szkice literackie o wybitnych twórcach współczesnych, m.in. o Julianie Przybosiu (Współczesność, 1970) i Zbigniewie Bieńkowskim (Litery, 1970). Wydał dwa zbiory wierszy: Milczenie i czas (1966) i Na pamięć (1969).

Pochowany na cmentarzu Nowofarnym przy ul. Artyleryjskiej w Bydgoszczy. [Fot. Zbigniew Lubaczewski]

 

KTÓRZY IDĄ

 

...wierzę
Że ludy płyną jak łańcuch żurawi
W postęp ...
(J. Słowacki)
 
Wymyślę dla ciebie różę
(L. Aragon)
 
I
 
Wierzę –
to słowo zaobłoczne, podniebne
znowu powraca do mnie
– przyziemnie
wierzę,
że ludy – jak łańcuch żurawi
nie płyną, ale ślad swój wyciskają w ziemi,
idą
w postęp.
Gdzie słowo, co im ciemność drogi rozpłomieni?
Idą.
Czy pozostanę w tyle drżąc z niemocy słów,
gdzie pył Panteonów martwych, o jakże zasycha
w krtani?
Idą – dokąd?
W jeszcze nie wysłowione a już pewniejsze od słów
tych ulotnych z wiatrem ku obłokom.
Wyłonione z marzenia jak jutrzenka z nocy
nowym krajobrazem wstanie.

 

II

 

Czas jak poemat tłumaczę – na pamięć:
Miasta poległe za wolność, miasta poległe za zbrodnię,
miasta poległe za niewinność;
 
Nie rozstrzelane ptaki usiłują wić gniazda
z dymu pobojowisk;
Jak na kamieniu kamień milczy nasza
zbombardowana miłość
i nawet czerwonej róży po niej.
 
I trzeba wszystko zacząć od początku.
 
Od początku myśli nie domyślonych, od początku wzruszenia, nie od źródłosłowu, lecz jeszcze od przedsłowia, zatrzymanego przez barierę dźwięku,
 
ale już także od – lotu mechanicznych ptaków przekraczających barierę dźwięku,
 
ale już zaraz do gwiazd, poza – międzygwiezdnie,
nieskończenie i w nieskończonych obszarach samotności.
I trzeba wymyślić różę.

 

III

 

         Jeszcze nie wysłowione a już dosłowne i pewne, dorosłe do słów nowych, nowych
wyobraźni, nowego widzenia,
          jeszcze zaledwie muśnięte przeczuciem, przedczuciem, niewidoczne dla oka, jeszcze przed – 
widokiem,
          a już jak okiem sięgnąć – ogromniejące od zdarzeń, marzeń i – to także! – przerażeń nawet,
tej nieodłączności stawania się.
          Jeszcze za siedmioma górami – czego? najwyższych uniesień, choć bez wzniosłego patosu?
          za siedmioma rzekami – jakimi rzekami? nie wyrzeczonych pragnień? wylanych łez? krwi?
czy nie zgłębionej nadziei?
          ale już z rozbicia materii przygotowujące się do nowych układów, nowych kształtów,
nowych wzruszeń,
           że nawet wzruszona ziemia nie będzie w stanie ułożyć się do jednej chwili odpoczynku,
           a serce –
           uderza coraz gwałtowniej we wszystkie strony świata, jakby ciemność swego ukrycia chciało
rozsadzić dla jutrzejszego świata nowo odkrytych słońc.

 

IV

 

Dedykacja

 

Wierzę, że ludy ... Wierzę –
 
w drogi zwyczajne i drogi marzenia,
w ciemne drogi nienawiści i drogi pod dobrą gwiazdą,
w drogi schodzące na bezdroża i drogi odnalezione,
w drogi wiodące do celu i nawet te bezcelowe,
usunięte spod stóp, drogi poległe pod głową,
także w drogi zamilkłe i drogi nie wypowiedziane,
drogi nie do pojęcia, drogi bezpowrotne
drogi, na których
idą,
idę.
 
Jeśli nie dojdę, odnieście mej córce i matce zmyśloną różę poety.

 

 

*     *     *                                                                          

(…) Ten poeta zapewne nie­świa­do­mie, a więc najlepiej jak można w sztuce postąpić, instynktownie ła­go­dzi sprzecz­no­ści. Jest sen­ty­men­tal­ny i wstydliwy jed­no­cze­śnie. Swoim doznaniom, do­świad­cze­niom uczu­cio­wym nie stawia tamy. Od­wrot­nie, mnoży niuanse, wa­rian­ty, od­cie­nie. Ale w swojej ambicji wy­ra­że­nia wszyst­kie­go siebie po­etę kon­tro­lu­je i sprawdza sobą ob­ser­wa­to­rem, sobą analitykiem. Jego potopy sen­ty­men­tal­ne trzy­ma­ne są w ryzach niemal naukowych dy­ser­ta­cji. Po­ema­ty o miłości sta­ją się trak­ta­ta­mi. Poeta swoją po­ezją bada siebie, od­kry­wa sobie skalę wła­sne­go uczu­cia, jednym słowem poznaje siebie. Dlatego szczerość tej poezji jest jej wa­run­kiem ist­nie­nia. To nie poza, nie gra eks­hi­bi­cjo­ni­stycz­na, lecz wa­ru­nek ab­so­lut­ny, umożliwiający au­to­po­znaw­czą funkcję poezji. (…)

Ta poezja postawiła bardzo po­waż­ny cel przed sztuką poetycką: szcze­rość. Cel poważny i niewymierny jednocześnie. Właściwie sam poeta może być swoim świadkiem i sę­dzią zarazem. (…)

Dzisiaj odczytując całe zamknięte ostatecznie przez śmierć poety dzie­ło poetyckie Polsakiewicza, jeszcze wyraźniej niż przy pierwszej lek­tu­rze widzę wybitność tej ambicji skrom­no­ści. Być absolutnie szcze­rym wobec siebie, wobec swoich doświadczeń uczuciowych, znaj­do­wać dla nich właściwą skalę, by ich ani nie okaleczyć, ani nie za­fał­szo­wać mitem mistyfikacji — toć to cały program, program jednej po­ezji.

                                                                                                                                                                                                    Zbigniew Bieńkowski

 

Spotkania z poetą

Na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku działał w Bydgoszczy klub „Kierunki”. Siedziba jego mieściła się  „wysoko”, bo na drugim piętrze starej kamienicy przy Placu Teatralnym nazywanym wtedy Placem Zjednoczenia. Miejsce ciekawe, ponieważ   można tam było spotkać różnych twórców: tych z dorobkiem artystycznym a także takich, którzy tylko wiele opowiadali o sobie i swojej twórczości.  Gośćmi klubu byli  między innymi: Andrzej Budziak, Joanna Witt-Jonscher, Lech Skarżyński, Zenon Kubiak, Leon Romanow, Jan Piechocki, Ewa Studencka-Kłosowicz, Waldemar Byrger i Zdzisław Polsakiewicz. W obecności  skromnego audytorium odbywały się spotkania autorskie, wystawy i długie dyskusje. Alkoholowy poczęstunek gwarantował obecność stałych bywalców.

Pojawiliśmy się tam, wspólnie z Janem Kają, wprowadzeni przez mojego, o siedem lat starszego, brata Krzysztofa. Sytuacja była o tyle osobliwa, że mieliśmy po piętnaście lat, na  tyle też wyglądaliśmy. Jednak nie stanowiło to przeszkody. Zostaliśmy przyjęci do szczególnego grona, a że zwykliśmy dużo mówić i wywoływać spory z pewnością stanowiliśmy nie lada atrakcję. W takich okolicznościach poznaliśmy  Zdzisława Polsakiewicza, który szybko stał się  naszym towarzyskim protektorem. Z zainteresowaniem oglądał obrazy i grafiki, które tam eksponowaliśmy. Zwracał się  do nas i przemawiał jak do rówieśników. Był o trzydzieści lat starszy, ale nigdy nie dał odczuć różnicy wieku. Czuliśmy się wyróżnieni osobliwym partnerstwem, on zaś  stał się dla nas kimś szczególnym. I tak już zostało. Trudno dziś wyjaśnić na czym ten niezwykły związek polegał, ale z pewnością była to zażyłość zbudowana na wzajemnym szacunku. Być może poeta odnalazł w nas swoją młodość, a my poczuliśmy powiew poetyckiej wolności, owo wytęsknione artystyczne tchnienie. Jestem przekonany, że dobrze się czuł w naszym towarzystwie, a  czas spotkań płynął jakby poza doraźnymi uwarunkowaniami i dzielącymi nas latami.  Ten wyjątkowy kontakt trwał niestety krótko. Poeta po niespełna dwóch latach naszej znajomości zmarł.

Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś będzie mi dane ponownie poznać Zdzisława Polsakiewicza. W 1978 roku Wydawnictwo Morskie opublikowało zbiór skromnego dorobku poety. Ten drugi kontakt okazał się równie ważny, bo uświadomił mi wartość poetyckiego przeżycia, dając impuls do kolejnych spotkań, tym razem już w prowadzonej przez nas Galerii Autorskiej. Pamięć, poczucie wdzięczności i daty działają mobilizująco. I tak  rozpoczął się  drugi, kolejny etap naszego spotkania z poetą. Wspólnie z zaproszonymi aktorami przywołaliśmy poetycki wizerunek  naszego protektora  sprzed lat. W 1987 roku wiersze przypomniał przyjaciel poety, Hieronim Konieczka, w 2004 roku  Alicja Mozga,  a w 2009 roku Aneta Ingielewicz-Solińska. Każdy z tych wieczorów był zupełnie inny, nowy, a siła  oryginalnej poezji Zdzisława Polsakiewicza, zadziwiająco świeżej, zawsze poruszała, inspirując w  wieloraki sposób. Spotkania z poetą po latach uzmysłowiły mi, że nasza zażyłość ocalała i nadal trwa.

Kolejne wydarzenie poetyckie, które zorganizowaliśmy w 2014 roku, z okazji 40. rocznicy śmierci poety dowodzi ciągłości naszej przyjaźni, a nowe interpretacje wierszy przygotowane przez Mieczysława Franaszka pozwoliły „wejrzeć” w tę twórczość znów inaczej, może głębiej i jeszcze wnikliwiej. Obecność na spotkaniu siostry i rodziny poety sprawiła, że było to wydarzenie odkrywające Zdzisława Polaskiewicza, jakby od nowa. Poznaliśmy poetę po raz kolejny, tym  razem z  rodzinnej perspektywy. Uzmysłowiło nam to jak była to złożona i niezwykła postać.

                                                                                                                 Jacek Soliński

 

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Władysław   Frydrych – obrazy

Władysław  Leopold  Frydrych (1900 – 1972) artysta malarz, pedagog, projektant i  działacz społeczny.  W 1930 r. Uniwersytecie Warszawskim uzyskał dyplom nauczyciela szkół średnich. Talent malarski W. Frydrycha zdecydował o wyborze podstawowych przedmiotów nauczania - rysunku i robót ręcznych. Wszystkie późniejsze kursy i studia związane były z tym wyborem: wyższy kurs nauczycielski przy Państwowym Instytucie Robót Ręcznych w Warszawie (1926), dwuletnie studia w tym Instytucie (1927-1929) w klasie prof. Wacława Borowskiego i prof. Władysława Skoczylasa oraz Prywatny Instytut Sztuk Plastycznych prof. Stanisława Rzeckiego w Warszawie (1928). Studia łączył z pracą w szkolnictwie średnim .W styczniu 1934 r. podjął pracę w PSNM w Bydgoszczy, a w 1938 r. w I Państwowym Gimnazjum i Liceum w Bydgoszczy. Jeszcze pracując w Wolsztynie, od 1932 roku wystawiał swoje prace na dorocznych wystawach Grupy Pomorskich Artystów Plastyków w Bydgoszczy i później każdego następnego roku, aż do wybuchu II wojny światowej. Tuż przed wkroczeniem Niemców do Bydgoszczy, 1 września 1939 r. W. Frydrych wyjechał z rodziną z miasta zostawiając w nim cały dorobek, w tym około 80 obrazów, które nigdy nie zostały odnalezione.  Okupację spędził w Wieliczce, przyjmując wszystkie nadarzające się zajęcia, by znaleźć środki na utrzymanie: konserwatora obrazów w miejscowym kościele, pracę stróża nocnego w składzie węgla, nauczyciela reklamy w szkole handlowej w Wieliczce. Za tajne nauczanie został aresztowany i osadzony w więzieniu na Montelupich w Krakowie w styczniu 1944 r. Po zwolnieniu do końca okupacji pracował jako robotnik w składzie soli na dworcu kolejowym w Wieliczce.  Po wyzwoleniu 1945 r. został członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków w Krakowie. Wkrótce powrócił do Bydgoszczy. W latach 1945-1966 pracował w I Liceum im. L. Waryńskiego jako nauczyciel rysunku i wychowania technicznego, ciesząc się dużym szacunkiem i sympatią uczniów (przeszedł na emeryturę w 1960 r. nauczanie kontynuował do 1966 r.). W szkolnictwie przepracował 45 lat, z tego około 27 lat w Bydgoszczy. Pełnił szereg funkcji w bydgoskim ZPAP, w Towarzystwie Przyjaciół Sztuki oraz w Kujawsko-Pomorskim Towarzystwie Kulturalnym. Uczestniczył w wielu ogólnopolskich i zagranicznych wystawach. Ulubionymi tematami prac lat 40. i 50. była Wenecja Bydgoska, fara, spichrze nad Brdą, a także pejzaże okolic Bydgoszczy. W latach 60. dominowały prace przywożone z Bułgarii, Jugosławii i Włoch. Zmarł w Bydgoszczy, gdzie został pochowany na cmentarzu Nowofarnym. Na pośmiertnej wystawie artysty zorganizowanej w 1974 r. zgromadzono przeszło sto prac, głównie obrazów olejnych i akwarel.  W uznaniu zasług otrzymał od władz miasta honorową odznakę „Bydgoszcz Zasłużonemu Obywatelowi”, a także został patronem jednej z ulic osiedla Przylesie w Fordonie. Figuruje w wirtualnej „Bydgoskiej Alei Zasłużonych”.

 

*     *    *

(…) można stwierdzić z całym poczuciem odpowiedzialności, że zwłaszcza w dziedzinie akwareli – Frydrych zdecydowanie przewyższa wszystko to, do czego przyzwyczaili nas malarze regionu. Niezwykła czystość i subtelność koloru daje silne i przekonywujące efekty. Jeśli chodzi o fakturę, nagina ją wprawdzie do praw koloru, niemniej jednak zachowuje rysunek jasny i wyraźny. Rozumie pejzaż i dlatego nie znosi łatwizn kompozycyjnych. (…) Na Bydgoszcz potrafił spojrzeć zupełnie inaczej, niż dotąd to robiono. I dlatego wydobył z niej całkowicie nowy wyraz plastyczny. (…)

Reprezentuje malarstwo na wskroś uczciwe, o imponującej czystości koloru i niezwykle ciekawej fakturze. Zaawansowany technicznie akwarelista, szczególnie rozumie pejzaż i umie go oddać wszystkimi środkami.

                                                                                                                                      Henryk Kuminek, 1936

 

 (…) Nie tylko sam temat w postaci np. swoistej architektury, decyduje o atrakcyjności prac artysty plastyka, którego działalność obserwujemy na przestrzeni wielu lat. Pozostając jak najściślej na gruncie realizmu Władysław Frydrych daje pejzaże, których urok wspiera troska o najwłaściwszą kompozycję i piękno gamy kolorystycznej. (…,)

                                                                                                                                     Jan Piechocki, 1963

 

Był artystą, którego cała prawie twórczość – choć nie zawsze tematycznie – wiązała się z kilkudziesięcioletnim pobytem w Bydgoszczy. (…) Jest to sztuka osadzona głęboko w tradycjach europejskich i polskiego malarstwa, które Frydrych znał doskonale i które wchłonął bez reszty. (…)

Zdzisław Polsakiewicz, 1972

 

Władysław Frydrych to był mój ukochany profesor rysunku w I LO (matura 1969 r.), wyróżniał się zawsze niesłychaną kulturą, wrażliwością, męskim urokiem, pięknie mówił, co u artysty plastyka jest rzadkie. Pamiętam do dziś nawet jego sposób ubierania się, kolory, pulowerki bez rękawów, które bardzo lubił pod marynarką. (-) Zawsze wydawał mi się człowiekiem z innego świata, z taką przedwojenną klasą, jak na filmach z tamtej epoki. Nawet jego uroda pasowała do ówczesnych twarzy. (-) Widzę nawet dziś, jak chodzi po klasie, słyszę jak opowiada, bo robił to pięknie, miał dar mówienia i skupiania uwagi na sobie. Był bardzo lubiany, bo w odróżnieniu od części nauczycieli, był bezpośredni, sympatyczny, po prostu artysta i kawał człowieka. To się czuło i to pamiętam.

                                                                                                                                     Wiesław Trzeciakowski

 

[Prezentowane obrazy pochodzą z kolekcji Pawła Łukowicza]