W trzydziestej szóstej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Edmunda Puzdrowskiego oraz  obrazy i rysunki Leona Romanowa.

 

Edmund Puzdrowski – poezja

Edmund Franciszek  Puzdrowski,  ur. 1942 w Kartuzach, poeta, pisarz, w młodości harcerz, instruktor, członek Komendy Hufca ZHP w Kartuzach oraz Instruktorskiej Drużyny Akademickiej. W 1965 ukończył Wydział Fizyki UMK w Toruniu. W okresie studiów działał w studenckim ruchu artystycznym. Od 1973 kierował działem publicystyki społeczno-kulturalnej w gdańskim miesięczniku „Litery”, publikował w tygodniku „Czas”, od 1978 do stanu wojennego był członkiem kolegium redakcyjnego almanachu „Punkt”. Uczestnik Strajku Sierpniowego w Stoczni Gdańskiej w 1980,  członek Społecznego Komitetu Budowy Pomników Ofiar Grudnia 1970 w Gdyni, w stanie wojennym uczestnik i organizator niezależnych inicjatyw artystycznych. Od 1970 (do rozwiązania w 1983) należał do Związku Literatów Polskich, w latach 1978-1980 przewodniczył Komisji Rewizyjnej ZG ZLP; członek-założyciel Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i członek tego Stowarzyszenia (1989-2008); od 1974 należy do PEN Clubu, a od lat 60. do Towarzystwa Bibliofilów im. Joachima Lelewela w Toruniu. Debiutował w 1966 tomem wierszy Koło, kolejno wydał : Niezmienność (1968), Rzecz kaszubską (1968), Betonowy dom (1974), Wiersze domowe (1974), Przyszedłem wypełnić ... (1976), Wiersze z Adamem Mickiewiczem i Tomaszem Mannem dla niemieckich przyjaciół (1990), Klisze i ziarna (1991). Dwa tomy prozy to Białe są słowa miłości (wyd. I 1970) i Bursztynowe drzewo (baśnie kaszubskie, wyd. I 1975). Laureat m.in. nagrody International Writers Found przy Federacji PEN Clubów w Londynie (1968). [Fot. Tadeusz Pracki]

 

 

 

w całej ziemi nagi...

 

w całej ziemi nagi w ostrym świetle
śledczych reflektorów
dla ojczyzny (i dla blagi) dla honoru
(i przybytku)
                        bezimienny (rozpoznany)
coś znaczący (lecz nieznany)
                                   pod sztandarami z sukna
(w bieliźnie jedwabnej) przy żelaznej łyżce
(a pierścieniu złotym)
                                   i przy jednej księdze
w dudniącym echu wydarzeń
w dniu dzisiejszym
w otoczeniu zegarmistrzów kolejarzy
milicjantów archiwistów (służba czasu
i państwowa)
dowiedziono mi że żyję (w całej ziemi
nagi)

 

taki jeden poeta...

 

taki jeden poeta w drodze łaski
otrzymał mieszkanie
należy do ludzi
ale jak się pomiędzy nimi
zachować?
wczoraj strzelał w ściany – butelki
piwa przy mojej pomocy pękały
żaden z nas nie zastrajkował ale
papier biały trochę odpoczął
i długopis
Wisła się nam natomiast rozlała
trochę krzywo
PAP nie poda tej wiadomości
ale poeta nie może milczeć
nawet w sprawach drobnych
 
            przypisane
Ryszardowi Milczewskiemu-Bruno

 

PRZEDMIOT JAKO RÓŻNICA

 

Na wielkim drzewie, skonstruowanym przez naturę
osiadł ptak.
Co jest?
Las jest aż do drzewa, później jest tylko ono.
Gałęzie itd.
W którym miejscu
rozpoczyna się ptak?
W którym miejscu kończy się pióro
ptaka?
Ptak to jest: oko, skrzydło, lot.
Et cetera.
Drzewo to jest: liść, gałęzie
a także
ziemia.
 
Las jest różnicą
pomiędzy Ziemią
i Niebem.
 
 
*    *    *
drzewo jest tylko jedno a w nim już mebel
i woda jest jak gołąb wciąż o jednej nazwie
on ptak na tej gałęzi siada
która drzemie w tymże drzewie

 

w tym nagle rozjaśnionym widoku...

 

w tym nagle rozjaśnionym widoku
fala dotykając cienkiej łuski wody stałem
opalony
w oczach kobiety
to moja żona
jej dwie ręce blade pod ciężarem nieba
słońce się przelało do jej nagich oczu
mnie olśniewa
w cieniu kształt trzeci – syn niemowa
do wiatru śpiewa
tajnym głosem dzieci
 

-----------------------------------------------------------------------

Wyznanie zastępcze

 

Mam napisać notę; kilka, może kilkanaście zdań o poezji, o sobie. To trudne, bardzo trudne zadanie.

Piszę widząc, że jestem już opisany. Jestem zapisany w wierszach dawnych, podanych do druku, jak i w tych, które należą tylko do mnie. Te wiersze ostatnie, nie podane do druku, są poza horyzontem, istnieją, a jednocześnie ich nie ma. To tak, jakby i mnie nie było.

Ale jestem, istnieję – tylko inny niż dawniej, może już nie tak niecierpliwy poznania siebie przez innych. Odczytywanie siebie przez inne odczytywanie tego, co ze swego świata, z jego rozumienia – czy z niezrozumienia – zapisałem w wierszu.

Niecierpliwość nie została zastąpiona pyszną pewnością siebie, pewnością dotknięcia prawdy.

Jest wręcz przeciwnie: dojrzałem do niepewności.

Edmund Puzdrowski

-------------------------------------------------------------------------------------

Leon Romanow – obrazy i rysunki

Leon Romanow,  urodzony 24.07.1938 roku w Wilnie, zmarł 2.05.2001 roku w Bydgoszczy. W kwietniu 1945 roku w ramach repatriacji przyjechał wraz z rodziną do Bydgoszczy. W latach 1952-1958 uczył się w Liceum Technik Plastycznych w Byd­goszczy. Podczas nauki w liceum (czwarta klasa) w 1956 roku, po październiku był współorganizatorem i należał do Związku Młodzieży Demokratycznej. Związek w swojej de­klaracji programowo-ideowej proponował likwidację systemu jednopartyjnego w Polsce i pełną demokratyzację. W stycz­niu 1957 roku Związek został zdelegalizowany. Studia arty­styczne odbył w latach 1958-1963 na Wydziale Sztuk Pięk­nych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu w pracowni prof. Stanisława Borysowskiego. Dyplom z zakresu malar­stwa uzyskał w 1963 roku. Był członkiem Związku Polskich Artystów Plastyków. W 1967 roku został przewodniczącym sekcji malarskiej Okręgu Bydgoskiego ZPAP i pełnił tę funk­cję przez jedną kadencję. W latach 1972-1976 pełnił funk­cję plastyka miejskiego. W roku 1977 poślubił Ludmiłę Biłat. W tym związku urodziło mu się dwóch synów: Łukasz (1978) i Grzegorz (1985). Na początku lat siedemdziesią­tych uczestniczył w działaniach polskiej awangardy artystycz­nej. W 1970 roku utworzył wspólnie z Ryszardem Wieteckim i Anastazym Wiśniewskim Niezależną Galerię Nieistniejącą „Nie”. W 1970 roku eksponował w Galerii 10 (Warszawa) ciszę wzbogaconą zespołem dźwięków dochodzących z ze­wnątrz, co było w tym czasie bezprecedensowym wydarze­niem na skalę światową. W 1971 roku uczestniczył w „Zjeź­dzie marzycieli” (Elbląg). Po 1972 roku zarzucił działania konceptualne. Zajmował się malarstwem i rysunkiem. Stwo­rzył własny styl, metafizyczny pejzaż budowany geometrycz­nie na linii horyzontu. Centralnie rozświetlająca oś symetrii określała równowagę prawej i lewej strony kompozycji. W 1981 roku utworzył przy redakcji tygodnika „Kujawy” w Bydgoszczy i przez rok prowadził, do ogłoszenia stanu wo­jennego, galerię „Linia podziału”. W latach osiemdziesiątych brał udział w ruchu plastyki niezależnej, wystawiał w gale­riach przy kościołach. W latach osiemdziesiątych i dziewięć­dziesiątych uczestniczył w działaniach Galerii Autorskiej J. Kaji i J. Solińskieg (Bydgoszcz), która w 2003 r. wydała jego album monograficzny „Światło i równowaga”. Jego prace znajdują się w mu­zeach w kraju i za granicą. [Fot. Bogdan Dąbrowski]

 

CISZA PEŁNA NAPIĘCIA

 

Wejdź do mieszkania twojego umysłu…
św. Anzelm

 

Bycie artystą często wiąże się z wyrzeczeniami i radykalnymi wyborami. Opowiedzenie się za od­ręb­no­ścią zawsze ma swoją cenę – niezrozumienie i osamotnienie. Ale również daje coś szczególnego – dar kre­atyw­nej wol­no­ści. Nie­ogra­ni­czo­ną możliwość tworzenia.

Leon Romanow żył  intensywnie sztuką. Sztuka była dla niego prze­strze­nią kontaktu i źródłem, w któ­rym się od­ra­dzał. Może tylko w niej przeżywał w pełni swoją obec­ność i spotykał się z innymi ludźmi?

Był postacią zagadkową. Chodził własnymi ścież­ka­mi. Nie­śmia­ły aż do przesady, potrafił zdo­by­wać się na dzia­ła­nie pełne determinacji. Sprawiał wra­że­nie wy­alie­no­wa­ne­go ekscentryka, a w głębi pozostawał nie­zwy­kle wy­czu­lo­nym, moc­no osadzonym w codzienności, wrażliwym ob­ser­wa­to­rem. Romanow krył w sobie wiele paradoksów. Z natury samotnik, ceniący nade wszystko za­ci­sze wła­snej pracowni, był jed­no­cze­śnie najbardziej systematycznym uczest­ni­kiem wszyst­kich od­by­wa­jących się w mieście wy­staw i zdarzeń artystycznych. Jego in­tro­wer­tycz­ne usposobie­nie spra­wi­ło, że z biegiem lat coraz rzadziej wy­po­wia­dał się pu­blicz­nie. Przyj­mo­wał postawę milczącego widza. Ale wła­śnie wte­dy jego milczenie najwięcej mó­wi­ło, tak wiele skrywało słów. Stawało się na­brzmia­łe tre­ścią. Nie było na spo­tka­niach nikogo, kto bez słów umiałby tak wiele prze­ka­zać. Równocześnie tę bogatą, silną osobowość można było rozpoznać w spontanicznych, żywiołowych reakcjach. Leon za­zwy­czaj był bar­dzo po­waż­ny, a przy tym po­tra­fił być prze­ni­kli­wie dow­cip­ny. W wielu kwe­stiach był prag­ma­ty­kiem, ale jego natura kry­ła w sobie usposobienie me­ta­fi­zycz­ne. Wiele sprzecz­no­ści two­rzy­ło spe­cy­ficz­ny rodzaj na­pię­cia, które go cha­rak­te­ry­zo­wa­ło, mimo to miał zwartą oso­bo­wość jako człowiek i artysta. Ce­cho­wa­ły go skrajne re­ak­cje zawarte między powagą ciszy a moż­li­wo­ścią nie­spo­dzie­wa­nej eks­plo­zji.

Był towarzyskim samotnikiem, milczącym roz­mów­cą, dow­cip­nym w swojej powadze kon­fra­trem, pa­ra­dok­sal­nie oderwanym od środowiska, jednocześnie najbardziej ze wszyst­kich w nim obecny.

W działalności artystycznej Leona miał miejsce pewien epizod, na który warto zwrócić uwa­gę. Jako ukształto­wa­ny 32-letni artysta (9 indywidualnych wy­staw ma­lar­stwa) za­an­ga­żo­wał się w dzia­ła­nia sztuki kon­cep­tu­al­nej. Wy­da­wać by się mo­gło, że ak­tyw­ność w sfe­rze awan­gar­dy po­zo­sta­ła tylko epizodem w jego ar­ty­stycz­nej karierze. Faktycznie było inaczej. Może nastąpił wtedy przełom de­cy­du­jący o późniejszej twórczości? W 1970 roku miało miejsce zda­rze­nie wy­jąt­ko­we na skalę świa­to­wą. Artysta w warszawskiej „Galerii 10” wy­eks­po­no­wał ciszę wzboga­co­ną ze­spo­łem dźwię­ków do­cho­dzących z ze­wnątrz. Działanie, po­le­ga­jące na pre­zen­ta­cji druku za­pra­sza­ją­ce­go do udzia­łu w eksperymencie, od­by­ło się na wystawie z okazji sym­po­zjum pn. „Zja­wi­ska świetl­ne i aku­stycz­ne w sztuce i oto­cze­niu człowieka”. Po dwóch latach artysta zarzucił dzia­ła­nia awan­gar­do­we. A jed­nak doświadczenie to w znaczący sposób zaważyło na jego podejściu do sztuki. Ta bezprecedensowa pre­zen­ta­cja ci­szy wy­zna­czy­ła drogę artystycznych poszukiwań. Ma­lar­stwo Ro­ma­no­wa z upły­wem lat sta­wa­ło się apo­te­ozą ciszy. Ci­szy, któ­rą od­kry­wa­my na granicy skupienia, ciszy stającej się przed­sion­kiem dla sacrum i szkołą trans­cen­den­cji. Ciszy pełnej napięcia.

Czy twórczość może dawać poczucie niezależności? Wy­zwa­lać od niedorzeczności błądzenia? Wskazywać drogę? Otwierać prze­strzeń nieogra­ni­czo­ną?

Dochodząc do granicy poznania bezpośredniego (doświadczenia), odwołujemy się do me­ta­fi­zycz­nych roz­strzy­gnięć. Ma­lar­stwo Ro­ma­no­wa zbli­ża do tej re­flek­sji. Pej­zaż ukry­wa to, co znaj­du­je się dalej. To, co nastąpi „za chwilę”, co zobaczymy w trakcie drogi, su­ge­ro­wa­ne jest przez elemen­ty obrazu wi­dzia­ne­go „te­raz”. Zatem „teraz” jest w tym wy­pad­ku gra­ni­cą, wi­dzial­ną granicą do­cze­sno­ści.

Malowany przez niego pejzaż stanowi przejaw dys­cy­pli­ny i konsekwencji. Synteza wyznacza skalę rozwiązań formalnych. Dąże­nie do prostoty wyzwolonej ze wszyst­kie­go, co zbęd­ne, jest wy­ra­zem asce­tycz­nej postawy. Kon­se­kwent­nie stosowana własna, ściśle określona, teoria kompozycji po­zwo­li­ła artyście stworzyć oryginalny język wypowiedzi plastycznej. Leon sys­te­ma­tycz­nie rozwijał ele­men­ty obrazu – drogi, którą prze­mie­rzał. Był ni­czym „la­ic­ki mi­styk” sta­ra­ją­cy się zo­bra­zo­wać przej­ście z pro­fa­num do sacrum. Ideowe za­ło­że­nia sta­no­wi­ły dla niego rdzeń poszu­ki­wań ma­lar­skich. Sta­łość wobec pod­sta­wo­wych war­to­ści wy­zna­cza­ła nie­zmien­nie to, co naj­waż­niej­sze, także w ob­ra­zie.

Wciąż zmieniający się pejzaż, stał się wie­lo­wąt­ko­wą próbą „opisania” rze­czy­wi­sto­ści. Zro­zu­mie­nia jej wi­dzial­nej i niewidzialnej struktury. Horyzon­tal­ne kom­po­zy­cje z centralnie osa­dzo­nym sy­me­trycz­nym po­dzia­łem intrygują tajemniczością, czy­niąc z wi­dza po­ten­cjal­ne­go pod­róż­ni­ka. Za­ry­so­wu­jące się róż­ne plany okre­śla­ją prze­strzeń i jej głębię. Fascynują nie­do­po­wie­dze­niem. Wcią­ga­ją do we­wnątrz, z nie­zmien­nym prze­sła­iem, by iść dalej, wciąż dalej.

W tych kompozycjach można odnaleźć małe fi­lo­zo­ficz­ne trak­ta­ty o naturze wszechrzeczy, o rów­no­wa­dze ist­nie­nia, o dąże­niu do do­sko­na­ło­ści. Prostota środ­ków formalnych pozwala widzieć te ob­ra­zy jak znaki. Oszczędne w wyrazie, operujące czy­tel­ny­mi układami z figur geometrycznych, nie­mal­że otwie­ra­ją się przed wi­dzem. Są jak bramy dzie­lą­ce świat na to, co we­wnętrz­ne i ze­wnętrz­ne, co ma­te­rial­ne i duchowe. Po­wścią­gli­wość uży­tych środ­ków wyrazu niczego nie narzuca, pozwala ra­czej w różnych pla­nach prze­strze­ni obrazu od­na­leźć osobiste doświadczenia. Każdy, kto tu „wej­dzie”, może rozwinąć wła­sny opis świata. Ro­ma­now w swo­ich kom­po­zy­cjach nie opo­wia­dał, ale kon­tem­plo­wał, ogarniał obszar ta­jem­ni­cy, wskazując do niego tylko świe­tli­ste wej­ścia. Dobrze wie­dział, że do nie­wy­obra­żal­ne­go moż­na się zbliżać, wie­lo­krot­nie, ale tylko zbliżać. Nieskończo­no­ści nie spo­sób po­znać, ogar­nąć, prze­nik­nąć czy przed­sta­wić. Moż­na wska­zać kie­ru­nek, wy­two­rzyć na­strój sku­pie­nia, od­sło­nić szczelinę do światła, ale już nic więcej.

Pojawiające się elementy budują aurę powagi, patosu. Chwilami wręcz grozy. Wywołują nie­zwy­kłą sa­kral­ną podniosłość zawierającą się między tre­men­dum i fa­sci­no­sum. Między obawą i lękiem a po­dzi­wem i za­chwy­tem. Cha­rak­ter tego przeżycia może zbli­żać do sa­crum. Może też otwie­rać inną prze­strzeń. To już zależy od pod­róż­ne­go. I tak malarstwo afirmujące ho­ry­zon­tal­ny po­rzą­dek wi­dze­nia świata, wskazuje wartości wertykalne, stając się hym­nem na cześć Rzeczywistości Nad­przy­ro­dzo­nej.

                                                                                                                            Jacek Soliński

 

*     *     *        

Światło pozwala nam rozpoznać wszystkie elementy tego oryginalnego krajobrazu i dostrzec równocześnie ich osobne, tylko sobie właściwe, istnienie.
W objawionej, dzięki światłu, niezwykłości form i wytworzonej nastrojowości, odnajdujemy atmosferę romantyzmu.

            Twory natury, charakterystyczne dla przedstawień Romanowa, są płaskie, precyzyjne w kształcie i w jednolitym wypełnieniu barwą. Występujące tu różne źródła światła mają także własną formę, delikatną i zbudowaną z subtelnych harmonii, które zaobserwować możemy w rozrzedzonym po deszczu powietrzu, w ciepły dzień.

            W plastycznych formach, odczytanych jako niewzruszone i niedostępne twory natury, skrywa się tajemnica, której nie sposób zrozumieć z perspektywy kruchego, przemijającego, a więc jedynie ludzkiego życia. Patrząc na ciąg przedstawień kontemplujemy pierwowzór pejzażu, najbardziej dzikiego z możliwych, bo będącego właśnie w trakcie wykształcania się. Góry zdają się rosnąc i smukleć wprost na naszych oczach, próbując dosięgnąć nieba, piętrząc się przy tym zazdrośnie jedna nad drugą. Granitowe bramy z głuchym jękiem rozchylają swoje podwoje. W pewnym fragmencie krajobrazu,  zauważamy geometryczne leje, niewiadomego pochodzenia, które wiszą tak, przez jakiś czas, pomiędzy tym, co rozpoznajemy jako Ziemię oraz tym, co nazywamy Niebem. Statyczność form jest tu więc pozorna.

            Obrazy Leona Romanowa ukazują pierwotne formy natury, zmaterializowanie – poprzez obraz – ukrytych procesów tworzenia, zachodzących wewnątrz nich. To opisanie świata, gdy ziemia była jeszcze rozgrzaną magmą, pokrytą dopiero co zastygłą skorupą. Gdy z jej wnętrza wydobywały się górotwory, tryskała lawa, a kontynenty tworzyły jedno. Bóg nie objawił się jeszcze jako biblijny patriarcha, znany z obrazów Masaccia i Michała Anioła. Nie pochwycił jeszcze w garść gliny i nie tchnął w nią życia. Ziemia nie jest jeszcze Gają, góry nie wieńczy świątynia, woda nie obmywa z grzechów. Nawet raj zdaje się dopiero być w zamyśle.

Hanna Strychalska