W czterdziestej pierwszej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje pisma filozoficzne ks. Witolda Broniewskiego i obrazy Jacka Solińskiego.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Ks. Witold Broniewski – pisma filozoficzne

Witold Broniewski, ur. 1935 w Lubaszu. Od 1951  przebywa na emigracji. Studiował filozofię i teologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim (Gregoriana) w Rzymie. Ksiądz katolicki, profesor, animator kultury, dobry duch polskiej diaspory w Niemczech. Pisarz, wykładowca na uczelniach we Włoszech, Francji i Stanach Zjednoczonych, a ostatnio w Stuttgarcie. Wieloletni przewodniczący Polskiego Stowarzyszenia Kulturalnego w Badenii-Wirtembergii. Organizator wielu wystaw, koncertów, spotkań autorskich – także w Polsce. Pomysłodawca Stowarzyszenia Kolekcji Polskiej Sztuki Współczesnej, nazwanej „watykańską”. Inicjator trwającej od 1995 akcji stawiania żłóbków bożonarodzeniowych w różnych krajach Europy. Opublikował książki: Condicio humana (po niem.),Szkice o człowieku (2006) oraz Poszukując Betlejem człowieku (2006), Edyta Stein obecna i bliska (2007), W drodze do Betlejem, (2009), O dialogu, kulturze i tożsamości. Eseje (2011)

 

*     *     *

Przesłanie chrześcijańskie, które bierze początek w Betlejem, wnosi co najmniej błogosławieństwo istotnych pytań. Przesłanie chrześcijańskie można by pominąć tylko wtedy, gdybyśmy rozporządzali innymi, lepszymi rozwiązaniami. Gdybyśmy – z pominięciem Ewangelii – umieli lepiej przezwyciężać cierpienie; gdybyśmy byli w stanie pokonać zło w człowieku, w świecie, w historii, wreszcie w kulturze; gdybyśmy mogli przemóc śmierć; gdybyśmy potrafili stworzyć perspektywę zasadniejszej nadziei; gdyby udało się nam ukazać wartości i ideały, górujące nad wartościami i ideałami chrześcijańskimi; gdybyśmy zdołali zastąpić Boga kimś innym.

fragment książki Poszukując Betlejem, 2006

 *     *     *

Doświadczenie pokazuje, iż stać człowieka na trzy wielkie postawy, a mianowicie na miłość prawdy oraz sprawiedliwości i na miłowanie miłości. I takie właśnie, jak się wydaje, jest sedno doskonałości dostępnej człowiekowi. Zdumiewa to, że od wieków wymienia się cztery cnoty podstawowe, nazywane tez kardynalnymi. Wymienia się tutaj roztropność, sprawiedliwość, umiar i męstwo. Dziwne to, że pomija się miłość. Może powie ktoś, że co innego podstawa, a co innego szczyt. To prawda, niemniej wydaje się, że trudno być pełnym człowiekiem, jeśli przynajmniej nie usiłuje się gorąco kochać prawdę i sprawiedliwość, jeśli nie dąży się do miłości.

   fragment książki Szkice o człowieku, 2006

*     *     *

Problem w tym, skąd brać siłę do wielkodusznego, szlachetnego dialogu? Odpowiedź jest prosta: potrzebne jest wychowanie ku dialogowi. Wychowanie i samowychowanie sprawdza się tam, gdzie rozwój osobowości zwieńcza się osobistą kulturą dialogu: dążeniem do dialogu i miłowaniem dialogu.

Recz jasna, kultury dialogu nie można osiągnąć „z marszu” – jakby od niechcenia. Jeszcze wyraźniej: wielkoduszność, wielki duch, wielkie serce, bardzo wrażliwe i dojrzałe sumienie – wszystko to nie narodzi się na kamieniu. Stąd wychowanie i co może jeszcze ważniejsze samo wychowanie ku dialogowi, oznacza wychowanie ku dojrzałości duchowej – umysłowej, moralnej, religijnej – a pośrednio nawet ku dojrzałości estetycznej. Kto głęboko miłuje piękno mniej jest podatny na syreni śpiew żądzy bogactwa, władzy, potęgi…, skąd łatwo rodzi się skłonność do bezwzględności i rozwiązań siłowych.

fragment książki O dialogu, kulturze i tożsamości. Eseje

 

Odnowa estetyczna czyli pogłębione odkrycie piękna

Czy odnowa estetyczna również ma do czynienia z doświadczeniem pierwotnym?

Doświadczanie piękna wpisuje się w głębokie doświadczanie źródłowe względnie pierwotne. Trzeba stwierdzić, że podobnie jak żadna inna wartość tak i piękno (przyrody) nie występuje w oderwaniu od innych wartości. Współistnieje w ścisłej łączności z wielorakim uładzeniem (porządkami) przyrody, a często też z życiem. Nadto, rzecz jasna, piękno przyrody nie byłoby sobą bez związania z jakąś istotą oraz z aktem istnienia. Stąd to doświadczanie piękna świata oznacza współdoświadczanie piękna zespolonego z innymi wartościami. To doświadczanie również dlatego jest pierwotne, źródłowe, gdyż piękno przyrody – nie inaczej niż piękno własnego ciała – jednostka zastaje, „praznajduje” – nie mając w powstaniu żadnego sprawczego udziału. Zastaje je też człowiek bez żadnych uprzednich zasług w tym względzie. Pięknu przyrody znajdowanemu i doświadczanemu przez człowieka przysługuje w stopniu wybitnym znamię daru (darmo otrzymanego). Nadto praznajdywane piękno o wiele bardziej i łatwiej niż inne wartości zachwyca, zadziwia, olśniewa –  wywołując w doświadczającym miłujące upodobanie. W stopniu nieprzeciętnym znajduje się –  jako cel sam w sobie – poza obiegiem użyteczności i korzyści. Piękno w zasadzie do niczego się nie nadaje i po to tylko istnieje, aby się podobało i zachwycało. Chyba nie ma innej wartości, która z taką łatwością, tak „samorzutnie” rodzi kontemplację. Nie wymaga żadnego uczenia się, żadnych przygotowań, zdobywania sprawności intelektualnych. W wypadku piękna sztuki sprawa odbioru jest często o wiele trudniejsza.

Różne żądze, zawładnięcia, przywłaszczenia sobie, „spieniężenia” w każdym razie zaburzają odbiór piękna. Piękno przyrody – może jak nic innego na świecie – uczy bezinteresowności, jakby swoistej „miłości platoniczne”. W tym sensie wymaga pewnego oczyszczenia, wyzwolenia z zachłanności czy „zaborczości”. Już te skrótowe spostrzeżenia pokazują, że bezinteresowne kontemplowanie piękna przyrody staje się szkołą uczuć i zaprasza do zdobywania kultury uczuć. Nie tylko dobro moralne  „zniewala” , ujmuje, wzrusza, podnosi, oczyszcza, zadziwia, wzbudza podziw, uznanie, miłujące upodobanie. Coś podobnego przysługuje również pięknu. Wszakże w odróżnieniu od dobra moralnego piękno nie niesie zobowiązań do postępowania. Co najwyżej jakby wypowiada zakaz niszczenia oraz jakby nakłania do uszanowania i pewnego uczczenia siebie. Ale chociaż niczego nie „egzekwuje”, to przecież może potężnie przyciągać i wprawiać w odpowiednie stany duszy. Uzupełnijmy jeszcze, że piękno może, że tak powiem, zawierać przymierze z potężnymi żywiołami np. ze szczytami skalistymi, pustynią, puszczą, morzem, gwiaździstym niebem. Nie ulega wątpliwości, iż piękno przyrody może potężnie oddziaływać na ducha ludzkiego.

Jak wpływało to często na tworzenie piękna sztuki, powszechnie wiadomo. Oczy przywykłe do kontemplowania piękna przyrody chyba lepiej są przygotowane do odbioru piękna sztuki. Sądzę, że nawet te zrębowe uwagi pozwalają na stwierdzenie, że zakorzenienie w źródłowym doświadczeniu pierwotnym może się przyczynić dobitnie do ubogacenia i pogłębienia nie tylko twórczości artystycznej, ale i do odbioru piękna – w przyrodzie nie mniej niż w sztuce. Zarysowująca się tutaj możliwość odnowy pełniejszego obcowania z pięknem – jako część odnowy mocą wartości w ogóle – może oddziaływać dobroczynnie na pełniejszy rozwój osobowości, na dojrzewanie kultury osobistej (choćby osobistej kultury uczuć), wreszcie na odrodzenie kultury pod względem wielostronności i właściwszych proporcji zachodzących pomiędzy poszczególnymi dziedzinami ducha. Zapoznawanie, lekceważenie piękna ani jednostce, ani kulturze na dobre nie wychodzi.

fragment książki  Edyta Stein obecna i bliska, 2007

 

Samorzutne czynności ducha jako dar i zadatek

 

Nie tylko duch sam w sobie stanowi dar i zadatek. To samo dotyczy samorzutnych czynności ducha ludzkiego. Duch człowieczy, kiedy raz "obudzi się", zaczyna samorzutnie poznawać, przeżywać i kierować postępowaniem. Nadto w pewnej mierze "odczytuje" to, co mu się przydarza.

Duch obdarowuje człowieka światłem prawdy, ciepłem dobra, czarem piękna. Dzięki duchowi jesteśmy zdolni otwierać się na miłość i na miłość odpowiadać miłością – choćby częściowo, nie na miarę i na poziomie miłości darowanej nam przez innych.

Jak widzieliśmy, zakres i głębia prawdy dostępnej człowiekowi mocą samego doświadczenia, to bynajmniej nie bagatela. Bez wysiłku i bez mozolnych poszukiwań człowiek poznaje siebie samego, swoje życie i człowieczeństwo, niezliczone istoty przyrody – oczywiście także drugiego człowieka, a także "świat wartości". Rzecz jasna, iż doświadczający nie poznaje samorzutnie ani wszystkiego, ani pod wszelkimi względami, ani clare et distincte. Niemniej zasób prawd początkowych, uzyskiwanych przed wszelkim poszukiwaniem filozoficznym, naukowym i wszelkim świadomym uczeniem się nie bardzo się liczy w oczach wielu. A przecież dzięki niemu, a więc w oparciu o doświadczenie pierwotne człowiek może zapoczątkować i rozwijać m.in. poznanie naukowe i filozoficzne.

Nie jest też człowiek jakby kamieniem – "bez serca i ducha". Owszem, z chwilą przebudzenia się ducha zaczyna przeżywać wartości. Już samo poznawanie prawdy niesie ze sobą – bynajmniej nie rzadko – zdumienie, zdziwienie, zadumę, zachwyt, olśnienie, czasami uniesienie i upojenie. Dzięki wrodzonej wrażliwości na piękno, dobro moralne, świętość człowieka już od wczesnych lat – choćby w sposób nie doskonały i nie pełny – może się nimi cieszyć i radować. Mogą one "robić na nim duże wrażenie".

Być może najłatwiej odsłania się człowiekowi piękno – w wielu postaciach. Nie musi człowiek zdobywać się na wielkie skupienie, na jakąś szczególną wiedzę, aby np. zachwycić się widokiem gór, jezior czy morza, kwiatów, czy łąk, rzek, strumieni, wiewiórki, czy sarny, czy lotu ptaka. Bez wysiłku znajduje upodobanie widząc twarz, uśmiech, ręce, gesty, postać drugiego człowieka. Jego uroda przykuwa go i raduje.

Od młodych lat przeżywa człowiek życzliwość, dobroć, wspaniałomyślność, ofiarność, sprawiedliwość i miłość. Choćby niedoskonale czy wręcz powierzchownie, ale przecież bez mozołu. Ludzie go ujmują, wartości urzekają. Rzecz jasna, droga do zdobycia wielkiej osobistej kultury przeżywania i uczuć jest daleka, podobnie jak nie mała odległość poznawcza dzieli dojrzałą mądrość od prawd poznawanych doświadczeniem.

Nie koniec na tym. Zarówno początkowe poznanie samorzutne, jak i początkowe przeżywanie samorzutne skłaniają człowieka do początkowych postaci postępowania np. do przywiązania dziecięcego, do ufności i zawierzenia, których dzieci nie potrafią nazwać. Dziecko nie potrafi "znaleźć się w wielkim świecie", ale bez trudu porusza się w kręgu rodziny i osób sobie bliskich. Z wielu postaw i poczynań dorosłych dziecko zda sobie

sprawę po wielu latach, ale czy mogłoby po latach odkrywać coś, co "nijak nie zapisało mu się w pamięci"? Coś już wówczas pojmowało i czegoś już wówczas zaczynało się uczyć – odnośnie własnego postępowania. Są takie sprawy, na które człowiekowi zaczynają się otwierać oczy dopiero wtedy, kiedy stanie się dorosłym, ale to nie przekreśla poprzedzającego długiego rozwoju dziecka, młodzieńca, dorastającego.

                                                                                                                             

                                                                                                              fragment książki  Szkice o człowieku. 2006

 

List do „mego” Anioła

 

Jak to się stało, że z czasem prawie całkowicie zapomniałem o Tobie, Przyjazny Opiekunie. Nie zliczę ile razy jako dziecko modliłem się: „Aniele Stróżu mój….”

Zastanawiam się czy można przyjaźnić się z Aniołem. Miłować Ciebie to na pewno co innego, aniżeli miłowanie drugiego człowieka. Nie pokrywa się też z miłowaniem Boga. Nie znam Twego imienia. Znamy tylko trzy imiona anielskie. Na stronicach Starego, i Nowego Przymierza mowa tylko o „Posłańcach”. Zwiastują przesłania.

Czy można miłować w ciemno? Jak wyobrazić sobie istotę, która nie ma ciała? Stąd pozbawiona jest także zmysłów? Nigdy nie nękało i nie doskwierało Ci ciało, bo go nigdy nie doświadczyłeś.

Czy znasz, Niewidzialny Druhu, potrzeby i pożądania ciała? No i jego granice?

Ileż różnic nas dzieli.

Co prawda mnie także ożywia duch, na przekór temu, że go nie widzę, nie słyszę, nie dotykam. Ale Twoja moc ducha nieporównanie przerasta moją.

Twoje poznanie, twoja wola, Twe uczucia, Twoja wolność i miłość, ogromnie przewyższają moje możliwości. Jakże daleko mi do Twojej mądrości, dojrzałości, miłości.

Nie ma na to rady. Skoro moje „wzloty duchowe” jawią się późno, powoli, mozolnie.

Ty na pewno nie musiałeś chodzić do przedszkola. Ani do szkoły. Nie słuchałeś nigdy wykładów. Nie uczyłeś się języków. Nie wiesz, co to napięcia przed egzaminami. Nie musiałeś ślęczeć nad książkami. Nie pisałeś ani listów, ani wierszy, ani traktatów…, tym bardziej wniosków. Czy musiałeś kształtować swą osobowość, by wypracować swą tożsamość osobistą?

Nie podejrzewam Cię, byś chodził do teatru lub na koncerty czy wystawy? Czyżbyś mieścił się w ludzkiej kulturze?

Ale zdradź mi czy lubisz stokrotki? Czy uśmiechasz się do konika polnego? Czy urzekają Cię gwiazdy? Czy czasami zachwyca Cię piękno ludzkiej twarzy?

Wiesz, że moi ludzcy pobratymcy często rozumują tak: jeśli duch, to zawsze prawy, czysty, bez skazy, szlachetny i twórczy.

Co do mnie, to późno zrozumiałem, że niejeden duch bywa zdrożny, podły, nikczemny, przewrotny, bo nienawistny, burzycielski, niszczycielski, śmiercionośny. Niektórzy wówczas powiadają: antyduch. Sam wolę mówić o zaprzeczeniu ducha. Niechybnie dotarła do Ciebie wieść, że pośród Twoich współaniołów zdarzyli się tacy, którzy znienawidzili i odrzucili Ducha nieskończonego będącego miłością. Ale Ty, Aniele Incognito, z całą pewnością do nich nie należysz. Inaczej nie mógłbyś czuwać nade mną tak bezinteresownie – nie czekając na odwzajemnienie miłości.

Nie mam wyobraźni. Ty żyjesz w innym kręgu. No i obcujesz z innymi kręgami. Powiem Ci w zaufaniu: kiedy czasami myślałem o Tobie przy tej okazji odrobinę uchylałeś mi rąbek Boga. Dzięki Ci za to.

U nas na ziemi zwykło się kończyć listy słowami: „łączę wiele serdeczności”. Niektórzy dodają jeszcze: „z wyrazami wysokiej czci”.

Ale jeśli w niebie wszyscy mówią po łacinie, to wypada mi zakończyć inaczej: „Vale”.

Najbardziej z imion anielskich lubię to, którym chciałbym się teraz podpisać.

                                                                                                                  Michał

 

----------------------------------------------------

Ks. prof. Witold Broniewski…

Sam o sobie mówi niechętnie, porażając skromnością i powściągliwością. Jednak zawsze gotowy do pomocy, w ciągłym ruchu, rozmodlony, skupiony, a jednocześnie zabiegany w wirze spraw nieustannie zbyt wielu, pogodny, uśmiechnięty, nie oczekujący zaszczytów – stanowi w dzisiejszych czasach szczególny wzór do naśladowania.

Początki naszej znajomości z Księdzem wzięły się z  częstych opowiadań o nim Jego Kuzynki, a naszej dobrej znajomej. W efekcie, jeszcze zanim się spotkaliśmy, wiedzieliśmy o Nim tyle, jakbyśmy Go znali od zawsze. Może właśnie dlatego już nasze pierwsze kontakty szybko przerodziły się w pełną życzliwości przyjaźń. U źródeł tej przyjaźni jednak leżą nie żłóbki, które zaprowadziły nas do Galerii Autorskiej Jacka Solińskiego i Jana Kaji lecz wystawa poświęcona Edycie Stein.

Podczas jednego z pobytów ks. Witolda w Bydgoszczy, był to rok 2001, poprosiliśmy, żeby opowiedział nam historię krążącej po Polsce, a zorganizowanej z Jego inicjatywy, wystawy „Hommage á Edith Stein”. Porwała nas wówczas głoszona przez Profesora idea pojednania Narodów, zachwycił Jego entuzjazm, z jakim pokonywał wszelkie problemy, pojawiające się na długiej – bo liczącej już wtedy 17 stacji – drodze wystawy. Bez zastanowienia zaproponowaliśmy organizację kolejnej „stacji” w Bydgoszczy, która znalazła swoje miejsce w Kościele Św. Polskich Braci Męczenników. Dopiero później zainteresowaliśmy się kolejną inicjatywą ks. Witolda Broniewskiego, a mianowicie inicjatywą stawiania żłóbków bożonarodzeniowych z Polski na drogach Europy. Od 1995 r. za Jego sprawą żłóbki z liceum plastycznego z Zakopanego oraz z Nowego Wiśnicza stają na dworcach, lotniskach i w innych niesakralnych, ale licznie uczęszczanych, miejscach Europy. W roku 2002 dołączył do nich pierwszy bydgoski żłóbek przekazany do Mannheim.

Historia ta pisze swój ciąg dalszy aż po dzień dzisiejszy. Żłóbki z Polski odwiedziły już wiele dworców kolejowych, lotnisk, szpitali, a nawet centrów handlowych i banków na terenie Niemiec, Francji, Włoch, Czech, a także Polski. Trzykrotnie już stawały w rzymskim Panteonie, a ich miniatury gościły w apartamentach papieskich – również za pontyfikatu Jana Pawła II.

Jednak sam pomysł, to przecież dopiero połowa drogi. U jej początków Profesor musiał znaleźć i przekonać twórców, teraz ciągle musi szukać odbiorców, żeby zamysł mógł nabierać realnych kształtów. Idea jest prosta, a zarazem głęboka i tak bardzo ważna dla świata, w którym życie ludzkie przestało być cenniejsze od diamentów, złota czy ropy, dla świata, w którym – na tle rozwijającej się cywilizacji – zagubieniu ulega człowiek jako jednostka, jako osoba, dla świata, który w swoim pędzie zatraca ideały dobra, pokoju i miłosierdzia wobec bliźnich.

Właśnie w takim świecie trzeba nam spotkań z malutkim Chrystusem, trzeba nam Betlejem w samym centrum zgiełku i hałasu, żebyśmy nie zapomnieli, albo mogli sobie przypomnieć o Bogu. Pustoszejące kościoły przestają być miejscem takich spotkań, dlatego Dzieciątko z całą Świętą Rodziną musi po raz kolejny i znowu, i znowu wychodzić do ludzi. Za tymi małymi cudami zadumy, zadumy budzącej serca, przecierającej oczy, biorącej zagubionych za rękę i prowadzącej do Boga stoi ks. prof. Witold Broniewski. To jego postawa sprawia, że wszelkie trudności, powstające na drogach żłóbkowej wędrówki przestają się liczyć, tracą swe znaczenie – pozostaje jedynie tęsknota za kolejnym spotkaniem z Nowonarodzonym.  

Justyna Szmyt              

 

*    *    *

Bibliografia prac poświęconych Edycie Stein – prac źródłowych, esejów – jest bardzo bogata. Książka ks. Witolda Broniewskiego wpisuje się do działu bardzo dobrych esejów poświęconych Edycie Stein i jej roli w kulturze europejskiej. (...) Zbiór ten zasługuje na szczególną uwagę ze względu na temat: Edyta Stein, patronka Europy. Jej świadectwo ma wielkie znaczenie dla odnowienia, pogłębienia i ożywienia współczesnej kultury, jest to świadectwo wielkiej osobowości, pełne głęboko ludzkich i chrześcijańskich treści; świadectwo dobroci, przyjaźni i solidarności; świadectwo myślicielki poszukującej prawdy, nauczycielki i wychowawczyni, a na koniec świadectwo męczennicy. Autor pisze: Oczywiście świadectwo jej życia i świadectwo oddania życia «nie spadły z nieba». Wyrastało z jej osobowości – z tym oczywiście, że ta osobowość ulegała głębokim przemianom. U podstaw tej przemiany są wielkie wybory życiowe, jej prawość w poszukiwaniu prawdy o sobie, o świecie, o Bogu. Taka postawa sprawiła, że Edyta Stein dokonywała – jak mówi autor – swych wszelkich wyborów życiowych w prawdzie swego pierwotnego doświadczenia. Jej osobiste odczytywanie sensu świata – sensu swego osobistego powołania życiowego – rozpoczęło się nie od ucieczki od współczesnego świata, nie od potępień i kasandrycznych narzekań na kulturę, lecz od podziwu i wdzięczności wobec świata, wobec przeszłości kultury. Wszelkie wielkie wybory historyczne siłą rzeczy rozpoczynają się od ustosunkowania się do zastanego dziedzictwa duchowego. Dziś wielu ludzi w Europie wyrzeka się chrystianizmu, zdaje się panować agnostycyzm i ateizm. Ale czy to już wystarczający powód, żeby głosić upadek chrześcijaństwa i popadać w pesymistyczne nastroje? W takiej sytuacji trzeba odważnie dawać świadectwo wiary, szukać prawdy i prowadzić dialog z ludźmi, zwłaszcza tymi, którzy są zatroskani są o podstawowe wartości. Wiele też rzeczy trzeba krytycznie przemyśleć, a zwłaszcza na nowo przemyśleć drogi wiary i szukać odrodzenia się człowieka. (...) Książka ks. Broniewskiego pokazuje, ile świateł płynie z osobowości Edyty Stein, z jej pism filozoficznych i religijnych. Edyta Stein jest naprawdę mądrą i twórczą patronką Europy.

 

ks. Antoni Siemianowski

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jacek Soliński – obrazy

Jacek Soliński ur. 1957 r. w Bydgoszczy. Grafik, malarz, publicysta, fotograf, wydawca. Od 1979 roku prowadzi, wspólnie z Janem Kają, Galerię Autorską w Bydgoszczy oraz wydawnictwo. W latach 80. realizował projekty konceptualne i opublikował własnym sumptem, w technice linorytu, trzy książki unikatowe oraz pięć tomików prozy. Autor kilkudziesięciu wystaw indywidualnych. Dokumentacja działalności Galerii Autorskiej i dokonania jej twórców eksponowane były w różnych ośrodkach w kraju: Bydgoszcz, Gdańsk, Sopot, Toruń, Warszawa, Łódź, Kraków, Lublin; za granicą: Paryż, Rzym, Praga, Tokio i Edynburg. Od 1986 r. realizuje w Galerii Autorskiej swoją coroczną urodzinową wystawę linorytów. Wydał kilkadziesiąt własnych publikacji, w których łączy grafikę z epigramami, modlitwami, poezją i prozą. Zrealizował wiele cykli linorytów, cykl malarski 366 aniołów „Opiekunowie czasu” oraz trzy cykle fotografii o tematyce żebraczej. Otrzymał m.in.: Medal za Twórczy Wkład w Kulturę Chrześcijańską (2002). Medal Prezydenta Miasta za szczególne zasługi dla Bydgoszczy (2004 i 2014), Bydgoską Nagrodę Strzały Łuczniczki za wydanie Książki Roku (2005, 2007, 2009 i 2011) Nagrodę Ryszarda Milczewskiego-Bruno „Gaśnica terenowa” (2007), odznakę honorową „Zasłużony dla Kultury Polskiej” (2015), Nagrodę Artystyczną Prezydenta Miasta Bydgoszczy (2018), MEDAL 100-LECIA ODZYSKANIA NIEPODLEGŁOŚCI (2018) oraz Brązowy Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2019). [Fot. Jacek Nowacki]

 

 

O cyklu Opiekunowie czasu (fragmenty)

 

 (…)Nie potrafię wyjaśnić, czym jest czas? Spróbowałem natomiast (zgodnie ze swoimi przekonaniami) zastanowić się nad tymi, którzy go pielęgnują. Przyjmując, że aniołowie wsłuchują się w ludzkie myśli, postanowiłem dać temu wyraz. Świadomość naszego współistnienia z nimi w czasie jest motywem sprawczym. Stąd wizualizacja Posłańców Niebieskich jako przewodników działających w doczesności, stała się dla mnie „programem” plastycznych medytacji. W 1996 roku rozpocząłem cykl malarski „Opiekunowie czasu”, który miał składać się z 366 wizerunków aniołów. Nie wiedziałem, kiedy ukończę całość. Praca nad „opisywaniem” duchów czystych stała się długim doświadczeniem i równocześnie analizą własnej intuicji. Systematycznie przyglądałem się znamionom swojej wyobraźni i osobom, którym dedykowałem poszczególne prace. (…) Każdy konterfekt przyporządkowałem jednemu dniowi kalendarzowego roku. W ten sposób wypełniłem określoną miarę czasu nadając jej znaczenie symboliczne, otwarte na całą doczesność. „Powtarzalność” dni roku określa puls czasu zmierzającego ku wieczności, a więc w konsekwencji ma stawać się przejściem do rzeczywistości poza czasem. Zbliżanie się do tej granicy zwiastuje zmianę, przełom, pozazmysłową konfrontację, rozdarcie i dramat. Rozważając ten moment weryfikujemy poglądy, porządkujemy swoje wnętrze. Przygotowując się do tej drogi wielu z nas często wypatruje przewodnika, mentora, zwiastuna ukojenia, Kogoś, kto będzie oparciem, tłumaczem, który niezawodnie stawi się w „punkcie granicznym”. Siła sugestii wyzwala potrzebę uzmysłowienia sobie takiej obecności. Obrazy z mojego anielskiego cyklu są refleksją skupioną wokół tej tęsknoty. Posługując się znakiem – umowną figurą wyprowadzoną z abstrakcji i różnorakich struktur materii – zarysowałem wyobrażenia bytów przeczuwanych. Postaci Posłańców Niebieskich mają działać jak natchnienia, czyli dobroczynne sygnały na przejściu dla przechodniów, dla tych, którzy wierzą i dla tych, którzy tylko się przyglądają. Zgadzam się z Anselmem Grünem twierdzącym, że dostrzeganie istnienia anioła we własnym życiu oznacza rezygnację z chorobliwej koncentracji na histerii zranień i urazów, klęsk i porażek. Dobrze jeśli ma się świadomość obecności, kogoś, kto zawsze nam towarzyszy i wspiera niezależnie od nastawienia czy postępowania. Wędrowiec dwóch światów. On  nas uwrażliwia, wskazując drogę ku temu, co wzniosłe i piękne. Ten niezłomny opiekun jest łącznikiem, miedzy rozpoznaniem i przeczuciem, między tym, co sensualne, a tym, co duchowe.

*     *     *

(…) Ufam, iż każdy nosi w sobie doświadczenia, które mogą obudzić wrażliwość na tę szczególną przestrzeń anielskiej obecności. To, co pozazmysłowe jest jak cisza, która istnieje, a przecież można jej nie słyszeć. Owo doznanie obecności jest ukryte, specyficzne, indywidualne – niepowtarzalne. Jest i nie jest, jakby go nie było. Dlatego przed każdym roztacza się inna droga. Każdy sam musi otworzyć się na to spotkanie, bo w duchowym wnętrzu, w przestrzeni serca każda samotność ma własny język. Czy można opisać takie zdarzenie? Co zrobić, żeby ująć tę wiązkę światła? Aby ogarnąć – pochwycić tę rzeczywistość potrzebne są słowa, obraz i coś jeszcze. Ale jak oddać to „coś”, co przekracza możliwości zmysłowe? Jak pozbyć się, choć na chwilę, krępujących schematów, nawyków, przyzwyczajeń? Jak wydostać się z tego gorsetu doczesności, by widzieć więcej uwalniając się od ograniczeń zmysłów? Wierzę, że jest w nas ukryte duchowe przejście, trzeba tylko uwolnić wrażliwość, by „wychylić się”. (…)

*     *     *

(…) Od dzieciństwa intrygowało mnie, czy można wyobrazić sobie i w końcu zobaczyć Posłańców Niebieskich? Jak zobrazować istoty, które towarzysząc nam łączą jednocześnie dwa światy –  widzialny, trwający w czasie i przestrzeni oraz niewidzialny, poza czasem i przestrzenią? Tworząc wizerunki naszych opiekunów i mentorów, mam świadomość, że to tylko „opis” wrażenia – impresje wiarygodne w skali ludzkich zmysłów. Trzeba zdać sobie sprawę, że namalowany portret anioła to nasz „świat zewnętrzny” – tylko przekaz, który ma ukazać kogoś, kto jest „duchowym wnętrzem”. Działając w tym przeświadczeniu przedstawiłem obrazy własnych intuicji o tej fascynującej obecności. Wypada powiedzieć, jaki motyw przewodni towarzyszył temu przedsięwzięciu? Cały cykl stanowi dla mnie teologiczną sugestię mającą ukazywać duchy czyste jako rozpoznawalne pieczęcie Pana Boga. Centrum decyzyjne promieniuje dobrymi duchami. Symboliczny wymiar tego przesłania to świadectwo ufności, iż doczesność jest wypełniona głosami troski aniołów. Kreacja ta pozostaje otwarta tak samo, jak roztaczająca się przed nami przestrzeń czasu. I ona wymaga współpracy. Każdy może tu rozwijać się według własnych potrzeb. Moje wizerunki aniołów są tylko drogowskazami sugerującymi inną rzeczywistość, można więc traktować je jako zaproszenie do kontemplowania tajemnicy. To obrazy – sygnały na temat wychyleń poza wymiar doczesności. Prezentowane wizerunki są dla mnie przede wszystkim impulsami wrażliwości – osobistymi opisami obecności przewidywanej. Żeby znaleźć, trzeba zaufać. Wzajemność tego przeżycia zależy od nas, bo wymaga duchowej aktywności. W tej materii człowiek wiedziony wewnętrzną potrzebą obcowania z osobowym dobrem podróżuje samodzielnie z własną duchową busolą. Samodzielnie nie oznacza jednak, że samotnie.

*     *     *

(…) Moje doświadczenie związane z obrazowaniem bytów subtelnych traktuję jako naukę otwartości na to, co niewyobrażalne. To malarskie ćwiczenie powtarzane po wielokroć można by nazwać „rozwijaniem wewnętrznej perspektywy”. Pojęcie „widoczności” w niewidzialnym świecie odnosi się przede wszystkim do stanu umysłu. Naturalnie pomocna jest tu plastyczna kreacja, ożywcze tchnienie i poetycka energia. Każdy przeżywa to rozpoznawanie indywidualnie, według swoich predyspozycji, doświadczeń i potrzeb, ale z pewnością pomocny może okazać się jakiś „zapalnik” dla wyobraźni.  Dzięki niemu rozpoczyna się proces dociekania – łączenia pragnień i intuicji. W jakiej formie rozwija się to działanie? By zapisywać coś ważnego, nawet jeżeli graniczy to tylko z przeczuciem, potrzebny jest alfabet obrazowego przekazu. Umowność prezentowanych przeze mnie wizerunków jest oczywista, są to tylko „ślady” – sugestie duchowej obecności. (…)

Wizerunki aniołów stały się moimi znakami zawierzenia i sygnałami łączności dwóch światów. Przez dwie dekady uprawiałem prywatną, malarską angelologię ufny, że te osobliwe obrazy mogą być użyteczne, jako mosty dla wyobraźni.

Twórczość i teologia pomagają zbliżać się do tego, co niewyrażalne. Obie te sfery z kolei zbliżają ku transcendencji. Z pokorą wpatrywałem się więc w tę przestrzeń. Starałem się być sumiennym czeladnikiem, który w otwartości i prostocie poszukuje głębi. W tej wędrówce towarzyszyło mi przekonanie, że każdy, kto pragnie zbliżać się do świata duchowego potrzebuje wizualnego bodźca, jakiejś sugestii, czy „śladu” wskazującego kierunek. Ufny, że te działania mają sens budowałem swoje „przejścia” do innej rzeczywistości. Wizerunki duchów utkane ze świata materii określiłem, jako dobroczynne impulsy służące refleksji, czyli przenikaniu od widzenia ku odczuwaniu. Dlatego obrazy przedstawiające posłańców niebieskich nazwałem otwartymi listami, których przesłanie było jednoznaczne – poruszyć duchową wrażliwość, obudzić wyobraźnię, zaprosić do wejrzenia „dalej”.

                                                                                                             Jacek Soliński

 

Anioły w czasie marnym

 

Cykl „Opiekunowie czasu” zrealizowany przez Jacka Solińskiego w latach 1996 – 2015 legitymuje się 366 pracami.  Jest to piękne credo artysty, wyznanie wiary i to w sensie podwójnym, bo zarówno metafizycznym, jako przeświadczenie o przenikalności sacrum w ograniczoną ludzką kondycję, jak też wiara w moc sztuki, zdolnej manifestować obecność tego, co Inne. Zbiór określa i charakteryzuje, zatem również stosunek artysty do świata i ludzi, jest w jakimś sensie definicją jego tożsamości, pojmowanej jako zakorzenienie na pograniczu ducha i materii, czasowości i wieczności, jest świadectwem obecności Boskiego światła w rzeczywistości apostatycznej, w ciemnym świecie zwątpienia, niewiary i upadku. Postać anioła zapowiada i otwiera ten transcendentny horyzont, ku któremu zmierzał już bohater linorytów, z drugiej strony, przekraczając ograniczenia czarno-białej linii, eksponuje możliwości ekspresywne koloru, który tu, poza funkcją czysto artystyczną, pełni też istotną rolę symboliczną.  Anioł-Opiekun to jednocześnie widomy znak Obecności, patron wędrowca - poszukiwacza, mądry, dobroduszny przewodnik, wskazujący kierunek i wiodący cierpliwego pielgrzyma nieodmiennie ku górze. Anioły Solińskiego pozbawione są tej tkliwej emocyjności, a jednocześnie naturalistycznie konkretnej postaci, jaką znamy z malarstwa dawnego, nie są też abstraktami, jak w malarstwie współczesnym. Ich hieratyczność, symetria, ciepłe harmonie kolorów rozświetlone wewnętrznym światłem i to zbiorowe współistnienie przypominają prawosławny ikonostas; działają w sensie estetycznym właśnie swoją ilością, jako zbiór czytelnych kształtów, łagodnego światła i kolorystycznych tonacji, napełniających przestrzeń fizyczną dobrem i miłością, i zwiastujących przeanielenie rzeczywistości ziemskiej. Aniołowie istnieją tu swą tajemniczą obecnością, jako świadkowie upływu dni i lat, świadkowie człowieczych zmagań z losem, są dobrodusznymi wspomożycielami człowieka, emanują dobroczynną mocą zbawczej nadziei, zapraszają do pogodnej koegzystencji, zwiastują dobro i miłość, są wyrazem przeświadczenia o nieustannej korespondencji Nieba i Ziemi.  

 

Piotr Siemaszko