W czterdziestej drugiej odsłonie "Życia w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Kazimierza Hoffmana i fotografie Kazimierza Jułgi.

-------------------------------------------------------------------------------------------------

Kazimierz Hoffman – poezja

Kazimierz Hoffman, ur. 1928 w Grudziądzu, zm. 2009 w Bydgoszczy, z wykształcenia socjolog. Poeta i eseista. Był członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich oraz PEN Clubu. Laureat prestiżowych nagród, m.in. Funduszu Literatury (1986) i polskiego PEN Clubu za całokształt twórczości poetyckiej (2005). Wydał tomy wierszy: Trzy piętra domu (1960), Zielony jesteś (1964), Rousseau (1967), Drzewo obiecane (1971), Litera (1977), Wiersze wybrane (1978), Kamień Moore`a (1982), Powrót (1982), Dwanaście zapisów (1986), Koda (1987), Trwająca chwila (1991), Przenikanie (1996), Stary człowiek przed Poematem (1999), Dziesięć prób tematu (2001), Kos i inne wiersze (2003), Drogą (2004), A-dur (2007), Znaki (2008). W jego dorobku znajdują się także dwa zbiory szkiców o malarstwie: Wybór i język (1989) oraz Przy obrazie (1998).

Od 2020 r. Kujawsko-Pomorskie Centrum Kultury w Bydgoszczy przyznaje nagrodę poetycką „Kos” im. Kazimierza Hoffmana. [Fot. Jerzy Riegel]

 

 

Przyspieszenie, tekst

 

nagłe przyspieszenie tak mało trzeba
by powstał tekst latami wyglądany, szybko
udatnie i to
 
na domiar: wzięty chyłkiem z bogactw
natury drobiazg przerasta w coś co
ważne w prawdziwą rzecz w jej całej
 
powadze; tekst spisany z faktów to może
być niewiele plusk
kropel na stawie przy porannym deszczu
 
liść zabrany z lasu
niedaleko Trzebcin, krzyk lub piórko
sójki. Skąd
 
tyle darów naraz to
nagłe przyspieszenie i
skąd te słowa raptem
 
coś mnie ponagla
spiesz się,
już nie masz dużo czasu

 

 

Odsiew

 

– przedarłeś obraz. Powód?
– motyw. Przeważył. A miało
być:
           wyjść naprzeciw i stop, by
nie przechylić, łamiąc porozumienie nie-
jako, harmonię pomiędzy znakiem a znaczeniem.

 

 

Pamięć

 

O zmierzchu, o tej samej wciąż porze,
przychodzi skądś
człowiek z toporem. Ma puste oczy, robi swoje
i odchodzi powoli jak przyszedł.

 

 

Jutrznia

 

            A jeśli przyjmiemy
            że nie był kłamcą,
 
Ośmiu błogosławieństw z Kazania na Górze
nie mógł nam wmówić oszust, wtedy
 
            wszystko co mówił
            jest prawdą

 

 

Lisieux

 

być rzeczą
pośród Rzeczy
 
niczym więcej. Z urojeń to, czy
pokora jednak?
 
i ta
kpina ratio znamienna Lecz się Jesteś chora, dzieweczko
 
daremna na szczęście, spóźniona, wobec pragnienia i
woli tej małej Świętej.

 

 

Wilga

 

- posłuchaj, patrz!
 
- wilga, wiem, jest
z nami od rana. Ale zrywa się wiatr
i robi się chłodno, a ty
gorączkujesz, moment, pozwól, zamknę
okno
 
- nie, nie zamykaj. I nie zasłaniaj.

 

* * *
wieża ze światła. Chorał, nie
nie wiem który. Wieża ze światła
chorał. On mnie umacnia.

 

*     *     *

Od początków mojego pisania zawsze miałem pewność, że to, co rzeczywiste i co w naoczności, ma sens. Ta pewność w miarę upływu lat umacniała się. Trwa. Nie wymieniam kolei losu doświadczanych przeze mnie. Mówię: wszystko co było i co jest ma sens. Przystałem na byt w jego zmienności, w jego przejawach, jakie by nie były, choćby i najgorsze, upokarzające wręcz (u podłoża każdej świadomości leży cierpienie, mawiał Scheler). A jednak w mojej liryce są wyróżniki: rzeczy w świetle.

Mimo garbu lat, mimo słabnącego wzroku, takimi je widzę: w świetle. Pojedynczo. I wszystkie muśnięte esencją.

Kazimierz Hoffman

 

*     *     *

   (…) „Widzieć krajobraz taki, jaki jest, gdy mnie tutaj nie ma…”To słowa Simony Weil. Wyrażają pragnienie i jednocześnie niemożność jego spełnienia. Tu, w naszym doczesnym życiu. W ujęciu bardziej ”laickim” są zadumą, tak myślę, nad Kantowską Ding ans ich, rzeczą sama w sobie, nad jej esse. I znowu konkluzja: nie docieczemy. Tajemnica. Jako człowiek wierzący dopowiem: poznamy, ale dopiero poza czasem. Tam.

   „Poezja wyprzedza nas. Mija i podąża dalej.” To Celan. Jakże zwięzły i  p e ł n y  zarazem opis ruchu słowa poetyckiego, jego dążenia. Dokąd? I ta sama, co poprzednio, odpowiedź: tajemnica. I dobrze, niech taką pozostanie. Docześnie.

   Wreszcie, sięgając do współczesnej liryki polskiej, to poruszające zadziwienie Julii Hartwig w jednym z jej nowych wierszy:

Nie liczysz pisząc
A jednak wszystko jest policzone

   Jesteśmy ręką piszącą. Kto nami pisze? Nie śmiem wypowiedzieć tego słowa. Przynależy milczeniu. Tajemnicy.

*

(…) Konieczna jest eufonia. Chodzi o muzyczność utworu poetyckiego, o przeciwieństwo atonalności. Jakże cenię wywód Levinasa: wiersz znaczy, ale przenikająca go myśl zatraca się w jego muzyczności. Otóż to! Słowo jest nierozerwalnie związane ze znaczeniem, owszem. Przede wszystkim jednak istnieje materialność wypełniającego je dźwięku, która sprawia, że daje się ono sprowadzić do wrażenia i muzyczności.

Rzecz wszakże w tym, aby ów wypełniający słowo dźwięk miał odpowiednią ”jakość brzmieniową”. A do tego potrzebny jest słuch muzyczny. Teolog Hans Urs von Balthasar zwykł mówić: myśliciel pozbawiony słuchu muzycznego nie jest w stanie tworzyć prawd. Czy to nie odnosi się także, a może przede wszystkim, do autora wierszy?

I jeszcze osobiste przeświadczenie: utwór poetycki jest Darem, jest łaską, a ta nie jest czymś stałym. Stąd słuszność Norwidowego zastrzeżenia: poetą się nie jest, poetą się bywa.

*

Wiersz dzisiaj pisany przez poetę, któremu na czymś zależy, powinien być apologią, mówiąc najogólniej: obroną sensowności bytu. W tym to właśnie celu przywołuję myślicieli, z którymi jest mi po drodze, którym ufam, których lubię.

*

Jakże radosna zgoła, jak  p r z y d a t n a  dla mnie, dla całej mojej twórczości była i jest ta ogólna konstatacja fenomenologii Husserla: jako że przedmioty natury obdarzone są sensem, bo tak je odbieramy poprzez świadomość, przeto sensy te należy, w ich powstawaniu, w ich konstytuowaniu się, badać. (…) przedmioty natury obdarzone są sensem. To mi wystarcza, aby w zapisie poetyckim, przeciwstawić się tak rozplenionemu dziś relatywizmowi i bełkotowi o absurdzie istnienia. (…)

 A zatem: franciszkański kartezjanizm. Z Kazimierzem Hoffmanem rozmawia Grzegorz Kalinowski, „Kwartalnik Artystyczny” nr 4/ 2008

 

PORTRET POETY

W 1987 roku  zaprosiłem do prowadzonej wspólnie z Janem Kają Galerii Autorskiej Hieronima Konieczkę z monodramem wg Teilharda de Chardin Msza na ołtarzu świata. Wśród gości pojawił się przyjaciel aktora,  Kazimierz Hoffman. Po spektaklu zauważyłem łzy na twarzy Poety, był wzruszony. Podszedł do mnie, powiedział tylko – „Dziękuję” i wyszedł. Nie  został  dłużej. Ocaliłem w pamięci tę scenę, bo wyrażała coś znacznie więcej, niż same emocje. Był w niej prawdziwy obraz człowieka przeżywającego duchowe uniesienie. Po latach ten dziwny epizod uformował mój portret Poety. Wiele innych obserwacji i zdarzeń, które zapamiętałem z jego życia, stanowi jedynie uzupełnienie „starego" konterfektu.

Spotykałem Kazimierza Hoffmana najczęściej przed południem. Był jak wskazówka zegara przemieszczająca się  ulicami miasta, obecny o określonych porach, w tych samych miejscach. Chodził po Bydgoszczy zamyślony, sprawiając wrażenie, jakby poruszał się w czasie przez siebie stworzonym, obserwował otoczenie, przyglądał się przechodniom, ulicom i witrynom księgarskim. Sądzę, że lubił przygodne krótkie rozmowy ze znajomymi. Sprawiał  wrażenie przechodnia zaglądającego do świata, w którym nie do końca był obecny.

A jednak w tym, co działo się aktualnie pozostawał zawsze na bieżąco; polityka i wydarzenia środowiskowe były mu bliskie. Emocjonował się nimi, ale zachowywał bezpieczną odległość, która gwarantowała mu poczucie autonomii. Wymagający jako rozmówca, umiał słuchać. Jeśli zachodziła taka potrzeba, bywał  nieustępliwy i z pełnym przekonaniem bronił swoich racji. Rozmowy, które prowadziliśmy, uzmysławiały mi jego niezwykłą wrażliwość. Ta szczególna cecha była dla niego jednocześnie brzemieniem i łaską. Miał poczucie własnej wartości, a jednocześnie czasami wydawał się zupełnie bezbronny. Przeżywał rzeczywistość dotkliwiej niż inni, jakby uczestniczył w niej głębiej.

 Z pewnością najpełniej obecny pozostawał w słowach własnej poezji. Wędrując jak doświadczony podróżnik, zatrzymywał się w wybranych miejscach chwilę dłużej, w innych krócej, by po jakimś czasie znów tu powrócić. Do „ukończonych” wierszy wracał wielokrotnie, by coś zmienić, poprawić czy skrócić. Czynił to nieomal rytualnie, poszukując upragnionej idealnej formy. Twórczość traktował jako nieustanną syntezę opisu rzeczywistości. Był staranny w każdym szczególe, pozostawał skupiony i  otwarty na to, co go interesowało. W swoich wierszach prowadził niekończący się dyskurs filozofa z poetą, jakby sam istniał między tymi dwiema rolami,  wierząc w ich ostateczną jedność. Miałem wrażenie, że  żyje w nim pragmatyczny badacz rzeczywistości i artysta oddany wzniosłym ideom. Łącząc te dwie optyki określił własną – to stało się jego programem – wypowiedzenie idiomu „tak” wobec świata. Czy czuł się poetą spełnionym? Sadzę, że tak, bo  wiedział, że znalazł swoje miejsce i język.

Dlaczego pisał o sztuce? Wydaje mi się to oczywiste: bo czuł jej bliskość, ten szczególny rodzaj powinowactwa sztuki i słowa. W wybranych obrazach znajdował transcendentną pauzę, ów moment olśnienia, potwierdzenie poetyckiej siły, która sprawia, że wiersz żyje, że doznania wiodą w nieznane. Podobnie jak malarz tworzący obraz działa w uniesieniu, tak Poeta rozwijał swoją refleksję nad tym, co pobudzało jego wrażliwość; kontynuował akt malarski posługując się słowami.

Pod koniec życia w rozmowie na temat ostatnich swoich tomików powiedział mi z lekkim ożywieniem:  – „Wie pan, sam się dziwię, nie wiem jak to się dzieje, ale teraz wiersze same spływają mi na papier”. Kiedy odwiedziliśmy Poetę ostatni raz w hospicjum z Krzysztofem Kuczkowskim i Janem Kają sprawiał wyjątkowe wrażenie. Przypomniały mi się wówczas słowa powtarzane przez Jana XXIII: „trzeba mieć spakowane walizki”. Był przygotowany na odejście, mówił, że czuje się, jakby już przeszedł na „tamtą stronę”. Nie było w tym nic niepokojącego, żadnego lęku, pełna zgoda i ufność. Promieniował z niego spokój. Dostrzegłem w tym jakieś tragiczne piękno, jakże bliskie zapamiętanemu portretowi sprzed lat. Poeta chciał już pójść „dalej”. Rozmowa pełna  treści trwała krótko. Obejrzał z zainteresowaniem plakat zapowiadający  wieczór poetycki  poświęcony jego poezji w Galerii Autorskiej, który miał odbyć się za  tydzień. Podobał mu się, bo na zdjęciu „świetlny strumień” wydobywający się z okna  znakomicie komponował się z  tytułowym wierszem ***(„chorał ze światła”). Kilka dni później Poeta zmarł. Spotkanie poświęcone jego twórczości odbyło się tak, jak zaplanowaliśmy.                                                                                                           

Jacek Soliński

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Kazimierz Jułga – fotografia

Kazimierz Jułga, ur. w 1935 r. we wsi Rybowo w Wielkopolsce, zm. w 2002 r. w Bydgoszczy. Zajmował się malarstwem, twórczością poetycką, krytyką plastyczną, fotografią artystyczną i fotografią dokumentalną. W 1955 r. ukończył Liceum Technik Plastycznych w Bydgoszczy. W latach 1955-1960 studiował na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, uzyskując dyplom z zakresu malarstwa  w pracowni Stanisława Borysowskiego. W 1961 r. rozpoczął pracę w Biurze Wystaw Artystycznych w Bydgoszczy, gdzie od 1973 r. do 2002 r. był dyrektorem. Od 1960 r. należał do ZPAP aż do chwili jego rozwiązania w 1983 r. Należał również do ZLP do jego rozwiązania w 1983 r. Od 1989 r. należał do Stowarzyszenia Pisarzy Polskich. Jest autorem kilkunastu wystaw indywidualnych malarstwa i kilkunastu wystaw fotografiki. Uczestniczył w wielu wystawach zbiorowych. Swoje wiersze drukował w prasie lokalnej i ogólnopolskiej. Wydał tomy wierszy: Krawędź (1961), Szum Słońca (1972), W smudze Wisły (1988), Godziny (1991), Tędy chodzą chmury (wybór, 2002). Za swoją działalność społeczną i artystyczną otrzymał wiele nagród i wyróżnień. Ostatnie z nich to: Medal Kazimierza Wielkiego (2002), Medal za Twórczy Wkład w Kulturę Chrześcijańską (2002). [Fot. Zbigniew Lubaczewski]

 

*     *     *

(…) Intrygującym pozostaje, dlaczego wytrawny malarz w późnym okresie swojej twórczości zajął się fotografią? Czyżby  malarskie studia natury okazał się już niewystarczające? Czy w swoich obserwacjach poszukiwał jeszcze czegoś? Sądzić należy, iż obcowanie  z przyrodą wymagało jeszcze innego zapisu, innej syntezy. Powstały wówczas ważne cykle fotograficzne „W światłach rzek i jezior” i „Obłoki niczyje”. Oba opowiadają o wędrówkach wody w różnych fizycznych postaciach Stan trwania przeciwstawiony został poczuciu przemijania. Dwa czarno-białe cykle fotogramów okazały się bliższe grafice niż malarstwu. Mimo że zdjęcia pozbawiono koloru, działanie owego świetlnego tchnienia jakby się wzmogło Warstwa znaczeniowa nie była tu ważna, istotne pozostawało spontaniczne odczucie. Cały efekt skupiony został na jednym doznaniu – ułamku lśnienia – przeżyciu chwili, jak u impresjonistów. Ta ulotność ma w sobie coś z poezji haiku, stanowi tylko rozpoczęcie jakiegoś procesu zamyślenia.. Chmury przybierające  różne formy czy odbicia świetlne w wodzie otwierają nas na grę wolnych skojarzeń. Pozwalają odczuć inną „prędkość” istnienia. Artysta we  wprowadzeniu do swojej wystawy, poświęconej obłokom, pisał: „ ...są one przecież nieraz jakby tylko scenografią dla naszego świata, są jego ozdobą, uskrzydlają go. Ich zmienność, bogactwo przeobrażeń, nasycenie światłem, nastrojowość bywa z pewnością źródłem wielu przeżyć i wzruszeń, a z uwagi na ich ulotny byt warto je nieraz utrwalić na papierze fotograficznymi i spojrzeć na nie, już może spokojniej; jeszcze raz”. Zatrzymane w obiektywie stanowią medytacyjny impuls. Wprowadzają w stan zadumy. Czy poeta szukał w impresjach fotograficznych wizerunku nieskończoności? Pragnąc go uchwycić, z pewnością musiał dobrze wiedzieć, że jest to niemożliwe, ale afirmacja związana z tym przeżyciem już sama w sobie stanowiła wartość.  (…)

Jacek Soliński

 

*     *     *

Świetliste abstrakcje natury, modulowane ruchem, jak struny harf, zależnie od gry światła na wodzie i w powietrzu; zbudowane z zabarwionych światłem cząsteczek materii, raz jaśniejszych, raz ciemniejszych.

Tu każde źdźbło, każdy pęd i nasienny mieszek, podobnie jak woda i niebo, powstają z „punktowania” nieregularnymi plamkami i liniami koloru. Te znowu „licowane” są, jak cegiełki, obrzeżkami niezamalowanego płótna. W ten sposób całość wydaje się być zbudowana z świetlistych, zatem żywych – atomów. (…)

Niektórzy nazywają to ustawiczną powtórką, nie chcąc lub nie potrafiąc przyjąć, że tak właśnie postrzega on byt. Przy oglądaniu owych pejzaży znad wód, z lasów czy pól odżywa pamięć dawnych eleatów, głoszących, że przyroda składa się z wielości niezmiennych cząsteczek, które poruszając się w przestrzeni tworzą zmienny, coraz to nowy układ świata. (…)

Bo w końcu chodzi i o potwierdzenie, przez jakiś doświadczalny zabieg czy akt, realności proponowanej wizji.

Próba wydaje się być udana.

A zatem radość z poznawczej intuicji? Tak. Widać ją nie od dzisiaj w pogodnym klimacie prac Jułgi. Wyczuwa się w nich i coś jeszcze: pokorę. Wobec natury. Wobec nieskończoności znajdowania.

Kazimierz Hoffman