W siedemdziesiątej siódmej odsłonie "Życia  w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Krzysztofa Grzechowiaka i fotografie Krzysztofa Szymoniaka.

------------------------------------------------------------------------------------------------

Krzysztof Grzechowiak - poezja

Krzysztof  Grzechowiak – ur. 1.X.1955 we Wrześni. Poeta, recenzent, bibliofil. Debiutował w 1980 w „Radarze”. Publikował w „Nurcie”, „Okolicach”, „Tytule”, „Zeszytach Poetyckich”, „Kwartalniku Wrzesińskim”, „Okolicy Poetów” i prasie codziennej. Jego wiersze znalazły się w almanachu młodej poezji wielkopolskiej „Przedpole” (1986) Wyd. Poznańskie. Wydał arkusze poetyckie: „Wersja ostateczna” (1986), „Opis walki” (1989) i tomik „Regalia” (2005, Galeria Autorska, Bydgoszcz), za który otrzymał nagrodę „Strzała Łuczniczki”. W latach 80-tych związany z NGP Drzewo. Laureat nagrody głównej w konkursie poetyckim im. A. i St. Babińskich (Poznań 1990). Wyróżniony nagrodą „Srebrna Śliwka”  (WW – twórca roku 2007). Obecnie przygotowuje do wydania tom „Zaległe terminy”. [Fot. Krzysztof Szymoniak]

*   *   *

Dzień ciasny jak trumna
Nad miastem chmury czadu
Przesłaniają słońce suche strąki liści
Łykam lekarstwa żeby jeszcze
O jeden dzień przeciągnąć napiętą strunę
Liny nad przepaścią
O chwilę która nie chce trwać
Wiecznie jak greckie kolumny
O słowa ostateczne które wydarli
Z siebie zamordowani poeci
Kot dopomina się o miskę mleka
W mieszkaniu gdzie kurz opada
Ciepłą warstwą zapomnienia
Jak płyta tektoniczna po wybuchu.

 

 

Pewnego dnia opuściły mnie sny

 

Pewnego dnia opuściły mnie sny
Te z różową skórą miękkie wilgotne
I te o spadaniu pełne lęku
Nikt nie przychodził skrzynka na listy zardzewiała
I na próżno czekałem przy drzwiach
Na dzwonek szuranie nogami drapanie w futrynę
Zamykałem powieki ale za nimi
Pusty tunel powietrza
Żadnych twarzy poruszeń szeptów
Nawet zmarli przestali być obecni
Zostawili nasze tory małych planet
Opuściły mnie sny i w nocy
Jak w futerale nieczynny instrument
Leżę zlodowaciały i nic nie przenika
Skorupy ciała do wnętrza.

 

 

*     *     *

 

Bosi na ulicach świata
Nadzy na ulicach świata
Głodni na ulicach świata
Moja wina
E. Stachura

 

Tylu chodzi nieszczęśliwych
W daremnych pielgrzymkach nawiedzających
Dzielnice miasta najeżone kolczastym drutem
Którzy bełkocząc próbują
Szukać zrozumienia dla swoich próśb
O świcie gdy jeszcze śpią inni
Przekopujących uparcie śmietniki
Sterty niechcianego bogactwa
Pleśniejącą żywność
Tylu na przekór nocy
Zgrabiałymi palcami trzyma się krawędzi
Życia z  kartką podsuwaną pod oczy
Przechodniów  którzy ścigają własne cienie
Ze skurczem serca przechodzimy na drugą stronę
Ulicy albo zakurzonego lustra
Za chwilę sami jesteśmy tymi
Którzy w szarej mgle poranka
Przeszukują zardzewiałe kontenery
Dzwoniąc butelkami i budząc sytych
 Piekło to inni i niech ich piekło pochłonie
Kwaśne deszcze i rdza. Niech jedzą liście.

 

 

*     *     *

Cóż  po  poecie  w  marnym  czasie
Dąb  zdębiał  i  liście  utracił
Osika  drży  na  wietrze,  strach  na  polu
Kartki  odwraca  czas  na  karcie  stołu.
 
Strumienia  woda  grzmi,  kaskada
Napina  łuk  i  niżej  na  kamienie  spada.
Stateczki  suchych  szyszek,  zagubione  piórka
W  koszyku  dziupli  jak  niemowlę  śpi  ruda  wiewiórka.
 
Widownia  pustych  krzeseł  czeka  poematów
Które  miał  wygłosić  i  miastu  i  światu
Sfrunęło  trochę  kurzu,  warga  pęka
Bezdomnych  słów  snują się  zwierzęta.
 
Cóż  po  poecie  w  marnym  czasie
Gdy  naród  milczy  i  język  utracił
Już  poszarzały  niegdysiejsze  śniegi
I  po  co  ci  się  nad  tym  biedzić.

 

 

Dla  Jana Kaspra

Ślad

Nie myślałem żeby zostawić ślad.
Przemijać jak inni
Pogodnie, albo z rozpaczą
I ze zdziwieniem stwierdzić
To już
Kiedy  czas wystawi ostatni rachunek
Którego zapłacenie spadnie na barki
Tych którzy zostają
Po tamtej stronie
Mgły.

 

 

Jelonek

 

Przez  całe  życie  słyszę  płacz  jelonka
który  wpadł  do  dołu
wykopanego  pod  graniczny  kamień.
Szedł  z  matką  do  życiodajnej  wody
nad  ranem  w  mgłach,  młody  i  nieostrożny.
Dół  był  wąski  i  o  własnych  siłach
nie  mógł  się  wydostać  i  matka  zapewne
odbiegła  go  i  zostawiła  zgodnie
z  okrutnym  prawem  natury.  Nie  żył
kiedy  stanąłem  nad  jego  otwartym
mimowolnym  grobem.  Osypany  piaskiem
i  skulony.  Jak  boli  ta  śmierć
bo  mógł  śmigać  cętkowany  po  polanach
oświetlonych  słońcem,  które  się  przedarło
przez  kolczaste  liście  dębów
wzbijać  obłoki  kurzu  na  duktach  i  ścieżkach
tamtych  lasów  nim  jakiś  myśliwy
wziąłby  go  na  cel  i  skrwawił  mech
dla  wątpliwych  trofeów.
Ciągle  biegnie  przez  moje  sny
opuszczony  i  ten  płacz
nieustannie płacze  we  mnie.

  

 

Jakby  mało  było  utrapień

 

Jakby  mało  było  utrapień
Dodawane  są  nowe
Żeby  życie  było  jak  zgrzyt
Klucza  po  świetlistej  szybie
Za  którą  wymarzony  raj  i  spokój
Wiekuisty  i  muzyka
Ale  żeby  tam  wejść  trzeba
Stłuc  to  błyszczące  lustro
I  nagą  piersią  przestąpić  czarną  zasłonę
Jakby  mało  było  zranień,  zdrad
Kamieni,  które  ciągną  nas  na  dno
Cuchnących  sadzawek
Kiedy  w  parkowych  alejach  wiatr
Odwraca  na  wznak  leżące
Odcięte  dłonie  liści
I  niesie  się  śmiech  jak  szydercze  echo
I  łopoczą  chorągwie  kurzu
Nad  obalonym  posągiem

 

 

Dla  Krzysztofa Szymoniaka
 
*  *  *
Szli wzdłuż torów do wsi Jankowo Dolne
Czy było też Górne, nigdy się nie dowiedziałem
Żadnej ścieżki, ale po podkładach
Nie było bezpiecznie, uczęszczana trasa
I szyny błyszczały jak naostrzone łyżwy, a pociągi
Ciepłym oddechem owiewały naszą skórę
W to piastowskie lato przechylone w jesień i trawy już schły
Mieliśmy coś napisać, ale nie było czasu
Na siedzenie przy stole i walkę z cieniami papieru
Nie było czasu na sen, ścigaliśmy Absolut
Jak chimerę, wszystko było nieosiągalne na razie
Lecz mogło się zdarzyć w każdej chwili
Starczało być gotowym, żeby płonął ogień
Nie znaliśmy słowa starość, omijały nas choroby
Myśleliśmy o sobie bogowie, a byliśmy jak kruche szkło
Na deskach teatru życia grający role nam przydzielone
Bezwolni jak manekiny z wystaw zapomnieliśmy o śmierci
Co się spóźniała na spektakl, bez niej rozpoczęty
I zrozumieliśmy, gdy włosy nam posiwiały
A skóra straciła blask. To przyszło
Dopiero, gdy umarli nasi bliscy
I ciemność wiersza stała się jaśniejsza.

 

 

Mieliśmy mówić o rzeczach ostatecznych…

 

Mieliśmy mówić o rzeczach ostatecznych
Nie o gramatyce
Reguły życia objęte tajemnicą
Mgła nad wodami
Głos który z obłoku
Spływał jak złoty deszcz
Na promienne czoła
Nasza młodość jest wieczna
Bo jeśli zaklinam
Ten kamień w drobnej piąstce
Muszę wierzyć
Że trwamy na łodydze światła
Nieskończenie dłużej
Niż błysk obłoku
Na chmurnym niebie
Jaskółki kreślą na krzyż
Czarnym ostrzem skrzydeł
Świetliste wody poranka
W nich moja twarz odbita
Jest znowu bez skazy
Jak lustro w którym
Po skończonym obrocie Ziemi
Spotykają się nasze
Śmiertelne cienie.

 

 

Notatki  osobiste

 

Jako  poeta  był
Nieprzeczytany
.
Wziąć  urlop  od  życia
Żeby  uporządkować  wszystkie swoje  zaległości
.
Napis  na  bramie  Piekła:
Dzień  planowanych  przyjęć
.
Tory  zarosły  trawą,  a  stacje  zabite  deskami
Nie  sprzedają  już  biletów  do  innego  świata
.
Ostatnia  sobota  października.  Słońce
Prześwietla  na  wylot  opadłe  liście
W  chmurach  za  horyzontem  formuje  się
Żelazna  pięść  śniegu
.
Mam  marzenie,  ale  listopad  za  oknami
I  groby  rzucają  długie  cienie
Na  moją  ścieżkę
.
Nigdy  nie  prosiłaś  mnie  o  wiersze
Śmierć  zapyta  i  napisze:  jeszcze

 

 

 

Ojcu
*  *  *
Na polach podbiegunowych
W zorzy zimna
Rwał palcami kamienie
Porośnięte mchem
Gdzie róg renifera
I karłowata sosna
Pod nowe lotnisko Imperium
Jego bracia smakowali
Słony piasek
W dołach śmierci
Jego język był reliktem
Byłego państwa
Rozsypanego jak wieża
Która runęła
Twardy na kość suchar
Dławił w gardle
I białe płaszczyzny
Zapadały się jak kry
W lodowate wody
Arktycznego morza.

 

 

 (…)Trzeba jednak podkreślić, że wiersze Krzysztofa Grzechowiaka, pomimo minorowego nastroju, nie są skargami, lamentacjami, jeremiadami. Są to utwory na swój sposób konfesyjne, ale zarazem analityczne i demaskatorskie. Pojedynczy przypadek jest w nich rozpatrywany jako przejaw ogólniejszej reguły, jako egzemplifikacja wielu podobnych egzystencjalnych wersji i wariantów. I właśnie umiejętność uogólnienia na szczególe, wpisywanie indywidualnej sytuacji w literackie i kulturowe konteksty (syn marnotrawny, zdetronizowany władca, pustynia rzeczywistości) decydują o tym, że wiersze Krzysztofa Grzechowiaka stanowią przekaz: wyrazisty, wiarygodny, przekonujący.                                     

    I jeszcze jedno. Mocny jest w Regaliach ton elegijny. Bohater tych wierszy nie ma złudzeń; czas stracony jest nie do odzyskania. Poezja, literatura są bezsilne, bowiem mogą opisać/ zapisać jedynie nieskończenie mały fragment dziejącego się i wciąż przemijającego świata:

(…)    Oczywiście trzeba próbować, należy rejestrować błyski: wrażliwości, świadomości, języka, nie po to jednak, by budować „pomnik trwalszy niż ze spiżu” (w to prawie nikt nie wierzy), lecz by zostawić jakiś rodzaj świadectwa zmagań ze światem i sobą. Regalia Krzysztofa Grzechowiaka przekonały mnie, że wiersz może być wcale poręcznym narzędziem przy sporządzaniu życiowych bilansów.

                                                                                                                  Grzegorz  Kociuba

Krzysztof Szymoniak – fotografia

Krzysztof Szymoniak – rocznik 1953, mieszka w Gnieźnie, zawodowo związany z Poznaniem, od 40 lat zaprzyjaźniony z Galerią Autorską. Zawodowy polonista, także fotograf (bez dyplomu), autor kilku zbiorów wierszy i kilku tomów prozy, uprawia eseistykę okołofotograficzną. Ostatnio nauczyciel akademicki UAM, od dwóch lat na emeryturze. Minione cztery lata penetrował literacko Cieszyn, Zaolzie oraz Śląsk Cieszyński – od Bielska-Białej po Ostrawę i Frydek-Mistek. Łaził po górach Beskidu Śląskiego, wiele razy przekraczał granicę polsko-czeską na Olzie. I o tym jest  „Prosty poemat”, który pochodzi z książki „Zapiski cieszyńskie”, będącej summą tych wszystkich doświadczeń (książka ukazała się w tym roku).

[Fot.Krzysztof Szymoniak, Autoportret]

 

Jak fotografować Cieszyn?

Sprawa w zasadzie jest prosta, wręcz banalnie prosta, a pytanie poniekąd bezzasadne, bo każdy, kto zajmuje się fotografią, fotografuje po swojemu, inaczej, według własnych wyobrażeń o mocy i sprawności tego medium. Moim skromnym zdaniem rzecz w tym tylko, aby fotografować niekoniecznie „ładnie” (czy istnieje definicja ładności?), cokolwiek to znaczy, ale by fotografować interesująco, nie chodząc na estetyczną i formalną łatwiznę. Poza tym warto pamiętać, że cieszyńskie środowisko fotograficzne także ma w tej kwestii sporo do powiedzenia – wypowiadając się od lat na wielu płaszczyznach – od czystego dokumentu, przez fotoreportaż dziennikarski, po działania artystyczne. Zatem? Wiele w tej materii zależy od tematu i światła. Najpierw jednak musimy chyba zdecydować się na zasadę fundamentalną: kolor czy odcienie szarości? Jeżeli zdecydujemy się na tak zwaną fotografię czarno-białą, pozostaje wybór światła: ostre kontrasty przy mocno operującym słońcu, czy światło rozproszone, przy pełnym zachmurzeniu, więc w kadrach nie ma ani cieni, ani twardych przejść z „czerni” do „bieli”. Na koniec pozostaje kwestia podejmowanych przez fotografa tematów, czy – jak mówią zaprawieni w bojach fachowcy – motywów. Wybór motywu ma ścisły z wiązek z rodzajem uprawianej fotografii: krajobraz miejski, reportaż, dokument, przyroda, krajobraz wiejski, inscenizacje, portret, wreszcie fotokonceptualizm, czy fotografia artystyczna. Warto jeszcze, aby uciec od banalnej pstrykaniny, zadać sobie dwa pytania: po co fotografuję? i co chcę powiedzieć o sobie i świecie zaprezentowanymi publiczności kadrami, np. kadrami Cieszyna?

 

Właśnie! W przypadku Cieszyna, miasta z niezwykle interesującą historią i równie ciekawą współczesnością, jeżeli jesteśmy tam przejazdem, możemy uprawiać najprostszą fotografię turystyczną, by pewne wycinki krajobrazu miejskiego zabrać z sobą do domu, a potem pokazywać je rodzinie i znajomym na ekranie komputera. Jeżeli jednak nie traktujemy tego miasta jako jeszcze jednej okazji na szlaku, jeżeli zaczynamy to miasto bliżej poznawać i wgryzać się w jego dzieje, także te najnowsze, poznawać i rozumieć ludzkie sprawy tego miasta, i jeżeli chcemy coś z tego zanotować obrazem fotograficznym w celu utrwalenia zwizualizowanej refleksji, wtedy opuszczamy ścisłe, turystyczne centrum dawnej stolicy Śląska Cieszyńskiego i zaczynamy szukać motywów spoza widokówkowego kanonu Cieszyna. Tylko w ten sposób możemy uwolnić swoje patrzenie i widzenie od utrwalonej tradycją historycznej scenografii ulic, placów i budynków, aby zajrzeć tam, gdzie oko turysty zazwyczaj nie sięga. Przy okazji, aby nie „odkrywać Ameryki”, warto zapoznać się z istniejącymi już w obiegu albumami starej i współczesnej cieszyńskiej fotografii.

 

A ja? Co ze mną? Ja fotografuję krajobraz miejski zazwyczaj tylko zimą, gdy nie ma śniegu i liści na drzewach, które zasłaniają to, co za nimi i między nimi. Interesuje mnie, w zależności od motywu, albo światło rozproszone, albo ostra gra cieni i kontrastów. Świadomie wystrzegam się przy tej pracy „ładności” i „kolorków”. I żadnego pośpiechu, czy tanich chwytów retorycznych. Moja fotografia przypomina moje życie – a wiodącym jego motywem jest cisza.

Krzysztof Szymoniak