W osiemdziesiątej szóstej odsłonie "Życia  w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Marka Kazimierza Siwca i obrazy Ireny Kużdowicz.

-------------------------------------------------------------------

Marek Kazimierz Siwiec – poezja

Marek Kazimierz Siwiec (ur. w 1950 r.) poeta, filozof, profesor w UKW w Bydgoszczy. Autor książek poetyckich i filozoficznych oraz kilkudziesięciu rozpraw i szkiców, z estetyki i krytyki artystycznej, m.in. o twórczym źródle. Wiele jego utworów ukazało się w pismach literackich, m. in. „Poezji”, „Nowym Wyrazie”, „Kwartalniku Artystycznym”, „Okolicy poetów – Kwartalniku”, „Frazie”, „Toposie”, „Twórczości”. Autor rozpraw i szkiców z estetyki m. in. o współczesnych poetach, Zbigniewie Herbercie, Czesławie Miłoszu, Stanisławie Grochowiaku, Kazimierzu Świegockim, Kazimierzu Hoffmanie. Pełnił funkcję przewodniczącego Oddziału Bydgoskiego Polskiego Towarzystwa Filozoficznego. Wchodził w skład Rady Redakcyjnej pisma Filo-Sofija. Otrzymał Nagrodę imienia Ryszarda Bruno–Milczewskiego za rok 2015 w Dziale Poezji. Jest laureatem nagrody Strzała Łuczniczki za najlepszą bydgoską książkę roku – poezja (2019).

[Fot. Anna Julia Siwiec]

 

Makijaż

Ranny promień
kreśli
w wiosennym olśnieniu
jasną kredką
makijaż
 
podkreśla rysunek
twarzy kobiety
plącze się w burzy
włosów
muska czoło
i spływa kropelką na linię nosa
wyczynia piruety w skokach pod –
cienie oczu
szepcze szelest w misternym wycięciu ust
gdzie figlarność spotyka powagę
przytula się do podbródka,
i zeskakuje lekko na kształtne obrysy piersi
pod bluzką.
 
Nie śmiał odwrócić głowy
w jej stronę.
Ale w jasnym promieniu
cera zbyt blada.
 
Podchodzi córka
szepty
– Kiedy wreszcie podstawią wózek.
Kobieta próbuje podnieść się.
 
Wózek rusza w mroczną stronę korytarza
izby przyjęć
w krzyżową drogę
kroplówek chemii
napromieniowania.
 
Promień w rannej chwili drży
i zamiera w ciemnej smudze
z uchylonych drzwi
jakby nagle stracił
dotyk urody
z innego nieba.
 
17 października 2015, po 18
30 grudnia 2019

 

 

Marzenia, skok             

 

1.                    
Mężczyzna osiemdziesięcioletni 
w łagodnym półmroku sierpnia
siedzi na skarpie nad jeziorem.
Trwają urodziny jego syna,
który kończy pięćdziesiąt lat
– jadło, trunki, tańce.
Mężczyzna jeszcze krzepki
wspomina różne przeprawy.
Młoda kobieta
siada mu na kolanach
i pozuje do zdjęcia
– żarty, śmiechy, świeżość.
Mężczyzna wzdycha:
„Gdybyż tak mieć pięćdziesiąt lat”.
 
2.
Kobieta pięćdziesięcioletnia 
w pełni zachowanej urody
zmaga się z choróbskiem,
które odbiera nadzieję na przyszłe miesiące.
Na widok zadbanej kobiety
mówi z westchnieniem: „Jak zazdroszczę tej pani,
że ma ponad siedemdziesiąt lat,
chciałabym być w jej wieku…”
 
3.
Ktoś trzeci widzi te
marzenia
jak tłuką się     
w sejfach                     
ich serc           
 
i pragnie je uwolnić      
w wielkim skoku
w przeszłość i przyszłość
na kasę
życia.
 
Ten trzeci        
chciałby w tym skoku
uwolnić tę chwilę 
spięcia,
które rozpruwa 
przeszłość i przyszłość.
 
I czuje ten trzeci,
że choć życie nas opuszcza
ciągle jest w nim skryte
coś
 
nieznośny ból,
ale też widok
 
rozprutej chwili
 
właśnie do przeżycia. 
 
            26 lipca 2017, 3.46 – 14 lipca 2020, po 3

 

 

Mgiełka

                        Pamięci Krzysztofa Derdowskiego
          
W zimnych lustrach
wody
nieba
ziemi
 
jest tylko ziemia
woda
niebo
 
i harmonia tak doskonale
nieludzka?
 
Gdy odchodzisz z tego świata
znikasz w lustrach.
 
Więc jakim cudem
we wstecznym lusterku życia
dostrzegam
ślad
 
m g i e ł k i
 
oddechu
jakby nie z tego
świata?
 
26 listopada 2018, 12.07

----------------------------------------------

*    *    *

Najbardziej jednak przejmujące w tomie „Kto” są wiersze o śmierci i cierpieniu już niezwiązane z jakimikolwiek wydarzeniami historycznymi czy politycznymi, ale z przemijaniem i najzwyczajniej z tym, że jesteśmy przygodnymi i kruchymi ludźmi. Czytelnicy poezji nie przejdą zapewne obojętnie wobec wiersza, a właściwie małego poematu „Eurydyka i Orfeusz”, opowieści o śmierci bliskiej kobiety. Opowieści niezwykłej i przejmującej. Zaczyna się nieomalże jak diagnoza medyczna poważnej choroby. Pierwsze wersy to jakby zapisy z karty choroby śmiertelnie chorej kobiety, które powoli przechodzą w opowieść metafizyczną. Karta choroby zmienia się w metafizyczny dziennik. Poemat rozwija się w intymne wspomnienia i zmartwychwstania dawane ludziom przez pamięć i troskę.

Nie znam wielu wierszy, zdarzają się takie u Rilkego i Różewicza, wierszy, w których poeta dotykałby samego procesu umierania słowami i osiągał efekt – jakby padające w wierszu słowa były nieomal biologiczną częścią cierpienia i umierania. Tu po prostu mówi się tak, jak się umiera i umiera się tak, jak się mówi. Pamięć przylega ściśle do umykającego jej przedmiotu. Pamięć przylepiona jest do przechodzących w nieistnienie detali wspólnego życia z kochaną kobietą. Klimat tego poematu stanowią pytania o to, co można ocalić z kruchości naszego życia, co można przekazać z własnej śmiertelności, czym się krzepić i jakie nadzieje z ulotnego życia ochronić.

                                                                                                       Krzysztof Derdowski                                                                                                

 

*    *    *

Przenika tę książkę ton żałobnej zadumy, wiersze obfitują w odniesienia kulturowe, mitologiczne i filozoficzne. Do wspomnianego już mitu o Orfeuszu i Eurydyce dodajmy historię Odysa czy Ariadny. Nie brak również nawiązań do myślicieli, zwłaszcza doby antycznej – Platona, Sokratesa, Heraklita. Siwiec, wytrawny tropiciel zawiłości filozoficznych rozważań, nie daje się jednak złapać na ich wędzidło, tylko zaprawia nimi własne spostrzeżenia, charakteryzujące się dbałością o szczegół. To cecha każdej dobrej poezji.

                                                                                                          Jarosław Jakubowski
                                                                                              

 

*    *    *

            To oczywiste, że autor poematu nie podróżuje jedynie fizycznie. Wracając kolejny raz do Grecji, jaki kolebki cywilizacji śródziemnomorskiej, która stanowi dla niego nieustanne źródło inspiracji i pogłębionej refleksji na temat współczesności – odbywa, przede wszystkim, wędrówkę wewnętrzną,wymagającą, być może, większego trudu, niż kilometry przemierzone pieszo, w pełnym słońcu. Siwiec konsekwentnie, uparcie i –  można rzec – dotykając żywej rany, przedziera się przez bogactwo i komplikacje własnego intelektu, emocji, wrażliwości, zasoby gromadzonej przez lata wiedzy i życiowego doświadczenia. Wystawia na szczególną próbę, podsycaną do tej pory, barwność i siłę własnej egzystencji, a wraz z nią, pulsującą fascynację sztuką i procesem twórczym. Zachowuje się, jak dojrzały, wytrawny hazardzista, który będąc w momencie przełomowej rozgrywki i pod wpływem przejmującego na wskroś impulsu – nie zważając na to, czy zmierza do szczęśliwego dla siebie zakończenia – wykłada na stół wszystkie karty. Zupełnie jakby mówił: „A teraz sprawdzam siebie”.

            Szlak, którym zmierzamy wraz z autorem „Blasku”, stanowi przykład intelektualno-emocjonalno-duchowej drogi rozwoju, zgodnie z przesłaniem, cytowanej przez Siwca, przypowieści  o łowiących młodzieńcach, napotkanych przez Homera, o czym czytamy w wierszu „Z listu do przyjaciela”. Wędrówka ta wiedzie ku zrozumieniu, może też przebaczeniu i zadośćuczynieniu. W stronę wewnętrznego porządku, który to promieniując, zmienia i porządkuje przestrzeń wokół samego autora. Nowe spojrzenie na życie, wobec osobistej tragedii. Taką próbę podejmuje Marek Kazimierz Siwiec. I tą, najbardziej ludzką potrzebą, dzieli się z odbiorcą.

Hanna Strychalska

 

Irena Kużdowicz – obrazy

Irena Kużdowicz, z domu Jagielska, ur. 24 V 1917 roku w Niżnym Udińsku k. Irkucka na Syberii, zm. 2 V 2000 roku w Bydgoszczy. Rodzina artystki mieszkała na Syberii od czasu zesłania ojca, Wiktora Jagielskiego, za działalność patriotyczną. W latach dwudziestych rodzina Jagielskich wróciła do Polski. W 1930 roku Irena ukoń­czyła Gimnazjum Żeńskie w Bydgoszczy. W 1937 roku roz­poczęła studia w Wyższej Szkole Handlowej w Poznaniu i kontynuowała je do wybuchu II Wojny Światowej. Pod­czas okupacji niemieckiej, w 1941 roku wyszła za mąż za Alfonsa Kużdowicza. W latach 1941-1943 studiowała w Prywatnej Szkole Malarstwa i Rysunku J. Miłosiowej w Lublinie. W 1944 roku przyszła na świat jej córka Liliana. Po zakończeniu wojny wróciła z mężem i córką do Byd­goszczy. W 1946 roku została przyjęta na drugi rok studiów Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Koperni­ka w Toruniu. Dyplom z zakresu malarstwa uzyskała w 1950 roku w pracowni profesora Tymona Niesiołowskiego. Od czasu ukończenia studiów zajmowała się malar­stwem i aktywnie uczestniczyła w życiu artystycznym środowiska bydgoskiego. Należała do Związku Polskich Ar­tystów Plastyków. Mąż artystki był pracownikiem nauko­wym zatrudnionym w Instytucie Hodowli i Aklimatyzacji Roślin w Bydgoszczy. Państwo Kużdowiczowie mieszkali na terenie Instytutu, w otoczeniu zieleni, gdzie artystka miała również swoją pracownię. W latach 50. uczyła w ognisku plastycznym przy Państwowym Liceum Technik Plastycznych w Bydgoszczy. W latach 1955-1972 prowa­dziła zespoły plastyczne dla dzieci i młodzieży przy Woje­wódzkim Domu Kultury w Bydgoszczy. Na przełomie lat 60. i 70. była przewodniczącą sekcji malarskiej Okręgu Bydgoskiego ZPAP. Jej prace malarskie znajdują się w zbio­rach: Ministerstwa Kultury i Sztuki w Warszawie, Urzędu Wojewódzkiego w Bydgoszczy, Muzeum Okręgowego w Byd­goszczy, Muzeum Okręgowego w Toruniu, Muzeum w Gru­dziądzu, galerii szkolnych, a także kolekcji prywatnych w kraju oraz zagranicą: we Francji, USA, Niemczech i Szwajcarii. W 2004 roku nakładem Galerii Autorskiej Jana Kaji i Jacka Solińskiego został wydany jej album monograficzny pt. „Pora życia”.

 

 

(…) Brutalna formuła malowania jest u Ireny Kużdowicz widoczna w pejzażach z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Stosowany przez nią „model” krajobrazu ze specyficznym zacieśnieniem przestrzeni, uproszeniem form architektonicznych w wedutach pojawia się u artystki w „Uliczce”, „Kościółku w Nieświerzu”, „Miasteczku”, „Wyspie szczęścia”. Przekłada tu przestrzeń na płaszczyzny barwne i kontur, rezygnuje z trzeciego wymiaru na rzecz geometryzacji form, podkreślania rytmów. Umieszcza główny motyw – zespół budynków, kościółek, ulicę w centrum; rytmizuje powierzchnię płótna podziałami na poziomie, ale organiczne, przechodzące zakolami pasy. Zarówno w krajobrazach „realistycznych” jak i fantastycznych umieszcza znaki typowe dla wielu płócien tego okresu – nieco naiwnie pędzlem zaznaczone kształty księżyca lub słońca, odrealnione partie nieba. Najczęściej rezygnuje z kolorów nasyconych na rzecz barw stłumionych, choć nadal przekłada szarość na barwy chromatyczne. Nadaje obrazom charakterystyczny nalot spalonej, strawionej tkanki koloru. A przecież w niemal fowistycznym „Pejzażu bez tytułu” wprowadziła subtelne, choć klasyczne kontrasty barwne zestawiając oranżowy cynober nieba z zielonkawobłękitną kopułą czy malując fioletem linie ograniczające chodnik na tle orkiestracji pomarańczowych i zielonkawych żółcieni, wchodzących w zieleń trawiastą.

Bardziej dekoracyjna maniera malarska wkrada się w jej pejzaże z lat siedemdziesiątych i późniejsze typową fakturą – banieczkami kolorów, laserunkami, rozpuszczeniem farby w mediach. To kolor pojmowany bardziej walorowo, choć z wyostrzeniem odcieni. Pojawia się czysty błękit, zieleń przesuwa się ku turkusom i zieleni Veronese, łączy z żółciami i ochrą, delikatnymi fioletami. (…)

Irena Kużdowicz szczególnie urzeka twórczością osadzoną w dramatycznej, drastycznej materii malarskiej, dominującej w polskim malarstwie między 1955 – 1965  (umownie)  rokiem. Artystka fascynuje malując zwarte pejzaże wynikające genetycznie z tradycji koloryzmu i fowistów, i naszych kapistów, „studzi” kolor tak, że obraz robi wrażenie przepalonego czasem… (…)

Ewa Urbańska

 

(…) Obrazy Ireny Kużdowicz pełne są wiary w magiczną moc malarstwa, po trosze się nią bawi, a przy okazji i nas. Dla niej natura jest sprawdzianem sztuki i ona też podpowiada rozwiązania plastyczne. Obcując z obrazami artystki wchodzimy  zarazem w jej świat (…). To piękne i przyciągające malarstwo. Śpiewa kolorem, poraża entuzjazmem, euforią, fascynacją i świadomie wykorzystywanym przypadkiem. Operuje „wielkim czasem”, bo na jej płótnach przenikają się przeszłość z przyszłością, co utrwala w kolejnych kreacjach. Swój świat wykreowała z doświadczenia indywidualnego, z materii światła i daleko posuniętej stylizacji otaczającego ją świata. (...)

Łukasz Płotkowski