W osiemdziesiątej siódmej odsłonie "Życia  w ukryciu" Galeria Autorska proponuje poezję Novalisa w przekładzie Wiesława Trzeciakowskiego i obrazy Józefa Stolorza.

Novalis – poezja w przekładzie Wiesława Trzeciakowskiego

Novalis, właściwie Georg Philipp Friedrich Freiherr von Hardenberg, ur. 2 maja 1772 w dobrach rodzinnych na zamku w Oberwiederstedt (Saksonia), zm. 25 marca 1801 w Weissenfels – niemiecki poeta i prozaik, uważany jest za jednego z prekursorów niemieckiej szkoły romantycznej. W 1791 r.   opublikował autobiograficzny wiersz pt. Klagen eines Juenglings (Skargi pewnego młodzieńca). W styczniu 1800 roku ukończył rękopis  Hymnów do Nocy, który w tymże roku ukazał się drukiem. Jest autorem m.in. eseju Wiara i miłość, czyli król i królowa (Glauben und Liebe oder Der König und die Königin), w którym przeciwstawia się racjonalizmowi. Uważał, że wszystkie sfery życia i funkcjonowania państwa przenikać powinna wartość symbolizowana przez królową, czyli miłość. Drugą, obok uczuciowości, wartością dla społeczeństwa powinna zostać wiara. W kwestii uniwersalizmu Novalis (protestant herrnhucki) opowiadał się za przykładem katolicyzmu jako tym, który realizuje idee jedności oraz hierarchii i równocześnie pozwala jednostce na indywidualny rozwój. Postulował powrót Europy do stanu zjednoczenia sprzed reformacji, co było zgodne z popularną w romantyzmie inspiracją wiekami średnimi. Wyrazem tej koncepcji Całości była powieść poetycka „Henryk von Ofterdingen”.

.

 

Hymny do Nocy (Hymnen an die Nacht), (fragment)

 

Który spośród żyjących,
Obdarzonych wrażliwością,
Nie kocha nade wszystko
Cudownego zjawiska
Rozszerzającej się wokół niego przestrzeni
Radosnego nad wyraz światła –
Z wszystkimi promieniami i falami
Z wszystkimi kolorami,
Jego łagodnej wszechobecnej teraźniejszości
I istoty dnia.
Jak życia
Najwewnętrzniejsza dusza
Oddycha nim wszechświat ogromny
Powolnymi konstelacjami gwiazd
Które w swym błękitnym morzu
Płyną,
Oddycha nim iskrzący kamień,
Cicha roślina
I wciąż ruchliwa
Wielopostaciowa siła zwierząt –
Oddychają nim barwne chmury i powietrza
A przede wszystkim
Wspaniali przybysze, obcy
Z uduchowionymi oczami
Idący chwiejnym krokiem
Z dźwięczącymi ustami.
Niczym król
Ziemskiej natury
Woła ono każdą moc
Do niezliczonych przemian
I przez swą obecność
Objawia cudowność ziemskiego królestwa.
 
Skierowałem się
Ku świętej, niewypowiedzianej
Pełnej tajemnic Nocy –
W dali roztaczał się świat,
Jakby był pogrążony w głębokim grobowcu
Jakże samotne i dzikie
To miejsce!
Głęboka boleść
Grała na strunach piersi
Oddalone przypomnienie
Pragnienia młodości
Sny dzieciństwa
Krótkie radości
Długiego, całego żywota
I daremne nadzieje
Idą w szarych szatach
Jak wieczorna mgła
Za słońcem,
Gdy zachodzi.
Daleko pozostał świat
Ze swymi kolorowymi rozkoszami
W innych przestrzeniach
Światło rozbija
Swe radosne namioty.
Mogłyby nie wracać
Do swych umiłowanych dzieci,
Do ogrodów
W swym wspaniałym domu?
Cóż to budzi się
Takie chłodne i ruchliwe
Takie pełne przeczuć
Pod sercem
I przełyka
Smutku miękkie powietrze,
Czy także masz
Ciemna mocy
Ludzkie serce?
Co ukrywasz
Pod twoim płaszczem
Który zasłania mi to,
Co czuję całą duszą?
Ty tylko drżysz –
Wonny balsam
Płynie z twojej dłoni
Z bukietu maków
W słodkim upojeniu
Ciężkie skrzydła uczuć
Podnosisz do góry.
Raczysz nas radością
Mrocznie i niewyrażalnie
Tajemniczą, jak ty, jesteś
Radością, która nam
Pozwala czuć smak nieba.
Jak biedne i dziecięce
Zdaje się to światło
Ze swymi kolorowymi sprawami
Jak uśmiechnięte i błogosławione
Pożegnanie dnia.
Więc tylko dlatego
Że Noc odwracając się
Zajęta jest swoimi sprawami
Dostrzegasz
W dalekich przestrzeniach
Świetliste kule
Objawiające tak twą wszechmoc
Twój powrót
W porach twego oddalenia.
Cudowniej niż tamte rozbłysłe gwiazdy
W tamtych dalach
Płoną nasze bezkresne oczy
Które noc
W nas otwiera.
Widzą one dalej
Niż najbledsze
Tamte niezliczone światła
Przenikają wzrokiem głębie
Miłującej dobroci
Co wypełnia wyższą przestrzeń
Nie dającą się wymówić rozkoszą.
Dzięki władczyni świata
Wzniosłej objawicielce
Świętego świata,
Opiekunce
Błogosławionej miłości
Spotykam się z tobą, ukochana –
Noc, jest tutaj –
Zachwycona jest moja dusza –
Ziemski dzień przeminął
A ty jesteś moja znowu.
Spoglądam w twoją ciemną głębię oczu,
Nie ma w nich nic, poza miłością
Na ołtarzu Nocy spoczywamy
Na miękkim łożu –
Zasłona spada
I zapalony od ciepłego ciężaru
Wybucha czysty płomień
Słodkiej ofiary.
 
Czy dzień musi wciąż
Uparcie powracać?
Czy nigdy nie skończy się ziemska przemoc?
Jak długo ten zgiełk powstrzymywać będzie
Niebiański przypływ Nocy?
Czemu tajemnicza ofiara miłości
Nie zapłonie na zawsze?
Odmierzono światłu czas
I czuwaniu –
Lecz wiekuiste jest panowanie
Nocy,
Wieczne trwanie snu.
Śnie święty!
Uszczęśliwiaj częściej
Poświęconego Nocy –
W czasie codziennej gonitwy za niczym

 

Wiesław Trzeciakowski ur. w 1950 roku w Bydgoszczy. Ukończył Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu (filologia polska). Poeta, prozaik, tłumacz i badacz niemieckiej poezji (m.in. twórczość Novalisa) i eseistyki artystycznej, krytyk literacki (literatura polska i niemiecka XIX i XX wieku). Zajmuje się także naukowo problematyką historyczną (dot. stosunków polsko-niemieckich i historii Bydgoszczy, m.in. dzieło dokumentalno-historyczne Śmierć w Bydgoszczy 1939-1945, 3 wyd. poszerz. 2013, nagroda Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego w 2012 roku). Autor i współautor 34 książek literackich i historycznych. Na swoim koncie ma także kilkaset publikacji prasowych (eseje, przekłady, wiersze, opowiadania, artykuły naukowe z historii, literatury i filozofii, recenzje) w znanych czasopismach polskich. Od środowiska katolickiego Bydgoszczy z rąk ks. biskupa J. Tyrawy otrzymał medal - statuetkę za twórczy wkład do kultury chrześcijańskiej za rok 2015.  W 2018 roku (XVIII edycja) otrzymał wyróżnienie Marszałka Województwa Kujawsko-Pomorskiego w Toruniu w kategorii ”kultura”  - za twórczość z okazji 40lecia pracy literackiej. 

 

Śladami Novalisa, (fragment)

Wstępna część utworu Hymny do Nocy o śpiewnej i dostojnej rytmice, o podniosłym nastroju, ukazuje dzienną stronę natury w całej wspaniałości, jaką obserwują zmysły: światło przenikające powietrze kojarzy się z radością, a wszystko dookoła mieni się barwami. Światło słoneczne oświetla przedmioty, ziemię, cieszy stworzenia, daje ciepło, pobudza wegetację.

Oddycha nim iskrzący kamień
Cicha roślina
I wciąż ruchliwa
Wielopostaciowa siła zwierząt –
Oddychają nim barwne chmury i powietrza
A przede wszystkim
Wspaniali przybysze, obcy
Z uduchowionymi oczami
Idący chwiejnym krokiem
Z dźwięczącymi ustami.

Światło niczym król ziemskiej natury posiada moc przemiany form życia, ponadto od niepamiętnych czasów utożsamiono je z boskością (kulty solarne).

Novalis, przedstawiwszy charakterystykę dziennego świata, opisuje jego antytezę – Noc. Nie chodzi tu o zwykłą noc ani nawet o metaforyczny jej sens: śmierć, sen, ciemność. Pojęcie Nocy u Novalisa odpowiada wewnętrznemu życiu wszechświata. Jeżeli zewnętrzny świat nazwiemy formą, to Noc jest treścią i odpowiada pojęciu Ducha. To rzeczywistość niewidzialna, zasłonięta tkaniną ciemności jak postać bogini Izydy  w świątyni w Sais.

Następuje teraz – po skierowaniu się do wewnętrznej, świętej przestrzeni Nocy – zaskakująca przemiana perspektywy. To, co przed chwilą cieszyło zmysły, z perspektywy Nocy okazuje się martwotą, grobowcem.

W dali roztaczał się świat
Jakby pogrążony w głębokim grobowcu
Jakże samotne i dzikie
To miejsce!

Ten sam świat uosabia teraz boleść przypomnień, złudzenia młodości, krótkie radości długiego żywota, daremne nadzieje „idą w szarych szatach jak wieczorna mgła za słońcem, gdy zachodzi”.

Noc – przeciwnie. Z jej dłoni płynie słodkie upojenie, zapach bukietu maków (niebiańskie opium?), sen, który pozwala „ciężkim skrzydłom uczuć” podnieść się do góry, w sferę wyzwolenia. Noc pozwala czuć smak nieba, a światło dzienne  w porównaniu z pięknością Nocy wydaje się czymś żałosnym i marnym.

Jak biedne i dziecięce
Zdaje się to światło
Ze swymi kolorowymi sprawami
Jak uśmiechnięte i błogosławione
Pożegnanie dnia.

Wtajemniczony w Noc nie chce już powracać do dziennego świata. Noc otwiera przed duszą to, czego ona pragnie: miłość, dobroć, łagodność, rozkosz duchową.

Płoną nasze bezkresne oczy
Które noc
W nas otwiera.
Widzą one dalej
Niż najbledsze
Tamte niezliczone światła
Przenikają wzrokiem głębie
Miłującej dobroci
Co wypełnia wyższą przestrzeń
Nie dającą się wymówić rozkoszą.

Noc objawia święty świat, wyższy, w którym ukryła się miłość. Nad grobem ukochanej nastąpiła przemiana polegająca na zrozumieniu, czym jest śmierć i Noc. Ukochana jest blisko ukochanego, a grób ukrywa w swym łonie jej życie. Grób to przejście, miejsce kontaktu, związku, spotkania, powrotu: duch może przechodzić w obie strony, ciało zaś nie może. Dla Novalisa każdy grób miłości jest miejscem świętym i żywym. W tym właśnie widział sens pielgrzymowania do grobów swoich ukochanych, a przede wszystkim do Grobu Chrystusa, który ma charakter uniwersalny.

Miłość jawi się w Hymnach do Nocy ( i np. w Pieśniach duchowych)  jako siła wynosząca człowieka ponad siebie, jako uniwersalna moc wiodąca wszystko ku Jedni.

Cały utwór (tj. Hymny do Nocy) ukazał się w ostatnim zeszycie wydawanego przez braci Schleglów programowego czasopisma wczesnego romantyzmu Athenaeum, w sierpniu 1800 roku. F. Schlegel określił Hymny do Nocy  w zapowiedzi z 31 stycznia 1800 r. jako „długi   wiersz”, dokonał przeredagowania tekstu oryginalnego i ta postać utworu jest najbardziej znana  (Schlegel zmienił formę zapisu: fragmenty wiersza wolnego zapisał  w formie prozy poetyckiej, zostawiając miejscami wiersz rymowany, przestawiał kolejność wersów, zamieniał słowa, niekiedy całe wersy. Przekreślił w ten sposób „oddech” wiersza, właściwy Novalisowi, bieg i rytm twórczej duszy, jakże istotne to zjawisko w romantyzmie!).

Noc wyraża ideę transcendencji: skojarzona z pełnią życia, wolnością od zła i przemocy dnia, odpowiada w jakimś stopniu pojęciu Nirwany lub ósmej sferze niebios gnostyków. Noc jest rzeczywistością boskości i dobra, bytem poza kolistą koniecznością powrotu. Wypełnia ją miłość, moc zwyciężająca granice, śmierć i zło. Tam – w głębi Nocy – ukryli się bogowie, którzy wycofali się z widzialnego kosmosu, po upadku Złotej Epoki.

Droga do tamtego duchowego świata biegnie przez nieustanne ofiary w duchu miłości, gdyż z natury miłość łączy się z ofiarą. Śmierć to także ofiara, jaką każde stworzenie składa Bogu.

Na ołtarzu nocy spoczywamy
Na miękkim łożu –
Zasłona spada
I zapalony od ciepłego ciężaru
Wybucha czysty płomień
Słodkiej ofiary.

 

Wiesław Trzeciakowski, Śladami Novalisa, fragment książki, Bydgoszcz 2020.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Józef Stolorz – obrazy

Józef Stolorz urodził się  31 października 1950 r. w Katowicach. Ta data, jak i fakt, że jego dziadek był górnikiem oraz, że wzrastał w tradycji kulturowej Górnego Śląska, mają wyjątkowe i pełne symboliki znaczenie dla całokształtu jego twórczości. W 1969 r. ukończył Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Katowicach. W latach licealnych związany ze śląskim bluesem (m. in. krótki epizod współpracy z Ireneuszem Dudkiem jako gitarzysta basowy) oraz Julianem Gembalskim współtworząc oprawę muzyczną tzw. „mszy beatowych” w krypcie katowickiej katedry (w Kościele Akademickim). Te kontakty mają wkrótce zaowocować koncepcją tworzenia przy muzyce i do muzyki oraz prezentacją własnego malarstwa w galeriach wypełnionych inspirującą go muzyką. Po maturze studiuje Konserwatorstwo i Zabytkoznawstwo na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu a następnie Historię Sztuki na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. W latach 80-tych podejmuje indywidualne studia z technik malarskich dawnych mistrzów, prowadząc Pracownię Kopiowania Malarstwa Dawnego. Jednocześnie doskonali własny warsztat malarski. W tym czasie bierze udział i jest wyróżniany na prestiżowych wystawach ogólnopolskich jak Bielska Jesień (BWA Bielsko – Biała) czy Konkurs im. J. Spychalskiego (BWA Poznań). Na podstawie dorobku twórczego w roku 1991 zostaje przyjęty do Związku Polskich Artystów Plastyków. Na swoim koncie ma ponad 80 wystaw indywidualnych (w tym prezentację na Art Expo w Nowym Jorku w 2009 r. oraz w Ambasadzie RP w Waszyngtonie). Brał udział w ponad 170 wystawach zbiorowych w Polsce jak i za granicą. W r. 2013 na zaproszenie Otto Rappa zostaje przyjęty do Visionary Art Gallery w Wiedniu, zrzeszającej najwybitniejszych na świecie twórców z kręgu sztuki wizjonerskiej i surrealistycznej. W  2018 r. otrzymuje brązowy medal, Zasłużony Kulturze Gloria Artis przyznany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego prof. Piotra Glińskiego. Jego twórczość określana jest, jako wizjonerska i niekiedy ezoteryczna z pierwiastkami romantyzmu i symbolizmu. Nazywany jest często mistrzem światła, co podkreśla wielu odbiorców jego sztuki.

 

Światło z innej rzeczywistości

(z Józefem Stolorzem rozmawia Witold Turant)

 

Gitarzysta basowy w bardzo młodym zespole i uczeń liceum plastycznego. Ponadto ministrant w archikatedrze Chrystusa Króla. To był nasz pierwszy kontakt; także mój pierwszy kontakt z Twoimi próbami artystycznymi. Gipsowy relief egipski wisiał jeszcze w mieszkaniu mojej mamy. Potem zniknąłeś z Katowic. Nadeszły czasy studiów i o tym okresie Twojego życia wiem niewiele, a o dalszych Twoich losach nic zgoła. Twoje pierwsze sukcesy, fascynacje, autorytety, no i porażki, bo to też interesujące.

– Gipsowego reliefu nie pamiętam, natomiast utkwiła mi w pamięci potężna biblioteka i ikona Henryka Wańka (wtedy studenta ASP) w Waszym domu. Poza tym łączyło nas granie na mszach beatowych w Krypcie Katedry. Gitara basowa brzmi w mojej głowie do dziś. Ciekawe czy Szanowny Czytelnik zgadłby, kto był perkusistą i „tekściarzem” owego zespołu ? Potem miałem krótki epizod grania z Irkiem Dudkiem (co mu przypomniałem w ubiegłym roku, po jego koncercie we Włocławku). Trwało to krótko, bo ważniejsza była matura. Po maturze wyjechałem z Katowic na studia. Najpierw Toruń i Konserwatorstwo i Zabytkoznawstwo na UMK. W Toruniu pozostawiłem jednak trwały ślad… Jak mi opowiadał Sławek Wierzcholski, „przywiozłem bluesa do Torunia” a dokładnie przetarłem szlak dla Jasia Janowskiego i Irka Dudka.  Potem zmarnowane dwa lata w armii a jeszcze potem, pewna dama, dziś moja żona, zabrała mnie do Włocławka. Pracując w Muzeum włocławskim, zacząłem też studiować Historię Sztuki na lubelskim KUL–u.

Akademickie przygotowanie a Twoja indywidualność – jak to się ma do siebie?

–Jakoś to się jednak do siebie ma. Dużo się nie „nastudiowałem” ale to czego doświadczyłem, kontakt z profesorami, wykłady, literatura, dały mi podstawy do indywidualnego zgłębiania wiedzy z interesujących mnie dyscyplin. Pozostał zachwyt nad przedmiotem studiów. Bez  niego, niewiele bym osiągnął.

Co (kto) wpłynęło na Twoją postawę twórczą i artystyczna osobowość?

– Podstawy dało mi wychowanie w domu, wśród Przyjaciół z lat szkolnych. Prawdziwy, tradycyjny śląski etos. W wieku 8 lat poznaliśmy się z Julkiem Gembalskim. Cała podstawówka ( S.P.1 na Jagiellońskiej) w jednej ławce. Przyjaźń trwa do dziś i jesteśmy dla siebie jak bracia. Bardzo ważny jest okres, kiedy byliśmy ministrantami w Katedrze. To właśnie tam, ks. Anzelm Skrobol, nauczył nas tego, aby od siebie wymagać. Rzetelność, punktualność, wierność danemu słowu… Po latach zdałem sobie z tego sprawę, podchodząc do egzaminu z Etyki Chrześcijańskiej na KUL-u. Na wielkich drzwiach wisiała tablica z nazwiskiem Szefa Katedry – Ks. Prof. Kardynała Karola Wojtyły… Był marzec 1975 roku. Za 3,5 roku wszystko stało się jasne. Przecież znałem ks. Kardynała jeszcze z katowickiej Katedry. Pamiętałem Jego dobre oczy… Potem, w 1987 roku, dane mi było znów spojrzeć w Te Oczy i uścisnąć dłoń Ojca Świętego podczas spotkania z twórcami kultury w kościele Świętego Krzyża w Warszawie… Byłem głęboko przekonany, że „dotykam” Świętego.   Odczytuję te fakty, pozornie przypadki, jako znaki dla mnie i rodzaj zobowiązania.

Jakie wpływy są Ci najczęściej przypisywane, a do jakich chętnie byś się przyznał? Czy był ktoś (lub coś), kto zdecydowanie wpłynął na Twoją osobowość artystyczną?

– Każdy z nas ma swoich Mistrzów. Jeszcze w liceum, zakochałem się w malarstwie holenderskim złotego wieku. Maestria wykonania i ten cudowny półmrok, kontrastujący z jaskrawo oświetlonymi szczegółami. Powolutku zaczęło we mnie dojrzewać to „coś”. Jeszcze nie byłem świadomy co to jest, dlatego wybrałem studia konserwacji dzieł dawnych mistrzów. Potem zobaczyłem w Galerii pierwszy obraz Henryka Wańka i wystawę Zdzisława Beksińskiego. Wówczas pojawiło się gorące pragnienie – jakże bym chciał tak malować… Cóż, pierwsze próby były dalece niedoskonałe ale co to znaczy „dlo Ślonzoka”… „Bier się do roboty, ino pamiyntej, jak coś robisz, rob to roz, a porządnie, cobyś niy musioł po sobie poprawiać” – wbijał przez lata do głowy mój Tata. Poskutkowało !

       W tym momencie należy wspomnieć jeszcze o roli, jaką odegrała i coraz bardziej odgrywa dla mnie muzyka. Przecież to właśnie w 1967 roku po raz pierwszy docierają dźwięki Procol Harum, The Moody Blues, potem Vanilla Fudge. Dla 17 latka to był kosmos, coś niewyobrażalnie pięknego, uruchamiającego wyobraźnię, a ta potrafi być nieprzewidywalna. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że kończy się dla mnie era big - beatu a zaczyna kiełkować coś bardzo poważnego, co zaprowadzi mnie do upajania się muzyką najpierw Klausa Schulze ( którego namiętnie słucham do dziś) a potem  Henryka Mikołaja Góreckiego czy Arvo Parta.

Jak kształtowała się Twoja technika i jakie miejsce zajmuje w Twojej sztuce? (warsztat)

– Temat rzeka. To jest moja najważniejsza rzecz. Pracowałem latami nad techniką, zgłębiałem wszelką dostępną literaturę a do tego ćwiczenia, ćwiczenia i znowu ćwiczenia. Powolutku przychodziły efekty. Jakąż miałem frajdę, patrząc na pierwszego „Rembrandta” jakiego namalowałem. Był taki barokowo – holenderski… Pracując dawnymi, sprawdzonymi technikami, stosując przybliżone materiały, z czasem dochodziłem do moich wizji. Początkowo były to obrazy zamglone, ciemne z elementami światła. Potem nastąpiło przejście w nastrój. Zaczęła się pojawiać cała sfera elementów ikonograficznych czyli symbolika. Do tego tytuły, które stały się podpowiedzią w jakim kierunku ma podążać odbiorca. Maluję wielowarstwowo. Te wszystkie warstwy farb, przeźroczyste, niekiedy półprzeźroczyste,  nakładane jedna na drugą, powodują efekt, jakiego malując alla prima (za pierwszym razem nanosimy właściwy kolor) nie można osiągnąć. Tylko w ten sposób, mogę dać odbiorcy  wrażenie głębokiej przestrzeni, że „chce się wejść w obraz”. Odpowiadając na pytanie – technika, rzemiosło to zasadnicze rzeczy, które wciąż trzeba udoskonalać ale są one podporządkowane celowi któremu służą a ten wykracza już znacznie dalej… Tutaj zaczyna się sfera ducha…

Krytycy podkreślają rolę światła w Twoich obrazach; czy to tylko zabieg techniczny, czy też to światło pochodzi z „innej rzeczywistości”, innymi słowy czy jest ono elementem metafizyki wyraźnie obecnej w Twoim malarstwie?

– Ależ tak. Z drobnym sprostowaniem. Chodzi mi o Światłość, czyli obecność (jak to ująłeś ) „innej rzeczywistości”. Zdaję sobie sprawę z tego, że „dotykam” strefy przeżyć mistycznych. Mam liczne potwierdzenia tego, że oglądający moje obrazy, doświadczają często podobnego stanu duszy. Są to sprawy trudne, wymagające od nas, jakiegoś rodzaju otwarcia się na przeżycia pozamaterialne. W szarej codzienności, pojawiają się, jakże często momenty, które trudno nazwać przypadkami. Jeżeli popatrzymy na nie, jako na znaki, wtedy wszystko zaczyna układać się w bardziej logiczną całość.

Temat najczęściej obecny w Twoich obrazach, to góry. Wydają się mieć znaczenie absolutu – nieosiągalnej doskonałości. W tym krajobrazie pojawiają się często dziwne, trudne do zdefiniowania byty – jakby ślady czyjejś obecności. Jak należy to interpretować?

– Od wczesnego dzieciństwa rodzice wozili nas w góry. Wakacje w Brennej… Najpierw w Leśnicy (1956 ) gdzie jeszcze nie było elektryczności. Wieczorem lampa naftowa i kąpiel w lodowatej rzece. Na kolację chleb z masłem i jagody z cukrem. Jak ja mogę nie kochać gór? Potem przyszły kolejne doświadczenia. W latach 70-tych wędrówki po bezdrożach Beskidu Niskiego. Później oglądałem też inne góry. Kiedy pierwszy raz  jadąc do Jurgowa zobaczyłem Tatry Bielskie, zamykające perspektywę doliny, od razu nazwałem je „Górą Trójcy Świętej”. Potem to namalowałem.

     Może nie każdy się ze mną zgodzi ale chyba nie jest przypadkiem, że najważniejsze wydarzenia opisane w Starym i Nowym Testamencie, dzieją się na wzniesieniach. Powiedziałbym – symbolicznie – powyżej… czyli na górze. Kiedy mnie pytają (tutaj we Włocławku) po co mi się chce wspinać i męczyć, odpowiadam, że warto, bo z góry widać dalej i lepiej. Poza tym, góry uczą rzeczy jakże cennej – pokory i cierpliwości.

     Te wszystkie resztki „czegoś” na moich obrazach, ta swoista „archeologia”, jest wynikiem pewnych obserwacji. Kamienne pozostałości po cywilizacjach o których mamy niewiele wiadomości, jedynie przeróżne hipotezy, mają jeden wspólny, łączący je element. Są na ogół pozostałościami obiektów z kręgu sacrum… Jedyne co przetrwało do naszych czasów, to ślad poszukiwania Boga. To, że te obiekty były budowane z niezniszczalnego materiału, też chyba o czymś świadczy. Reszta, układ tych kamieni, tajemnicze (dla nas) znaki…. Możemy jedynie, z najgłębszym szacunkiem skłonić głowę. Czy my musimy koniecznie wszystko wiedzieć, wszystko mieć policzone ? W tym miejscu przypomina mi się anegdota o Św. Augustynie, próbującym zrozumieć sens Trójcy Świętej. Idąc brzegiem morza, zobaczył chłopca, przelewającego małym naczynkiem wodę z morza, do małego wgłębienia w piasku. Malec zapytany co robi, powiedział Świętemu – prędzej ja przeleję tutaj całe morze, niż ty zrozumiesz istotę Trójcy Świętej.

Czy miejsca w których zdarzało Ci się przebywać, wpłynęły w jakiś sposób na Twoje malarskie wizje?

– Niewątpliwie tak. My malarze, jesteśmy tzw. „wzrokowcami” i mamy w głowie taki mały szkicownik. Przez lata, tych „szkiców” odkłada się niezła ilość. Nie wiadomo również, kiedy któryś z nich będzie potrzebny. Nawiasem – jakże niepojęta, nieogarniona jest pojemność naszej głowy. Całe życie nosimy w sobie te wszystkie obrazy, dźwięki, zapachy …Tak, zapachy również. Po kilkunastu latach, cały czas pamiętam zapach zaułków maleńkiej osady w Toskanii, okazało się, że były one „młode” bo kościółek budowano w VII w natomiast dużo wcześniej mieszkali tu Etruskowie. A smaki… Smak żymloka ze świniobicia u mojego Starzika w Bogucicach… Pozostał w głowie i wiem, że już nigdy takiego nie poczuję. Masorz (jak powiedział mój tata) wziął tajemnicę tego smaku „do grobu”.

W jakim kierunku ewoluuje Twoja twórczość?

– Trudne pytanie… Jedynie Pan Bóg zna na nie odpowiedź. Przypuszczam, że muzyka jakiej słucham, będzie miała znaczący wpływ na moje obrazy. Coraz bardziej boli mnie bylejakość współczesności. To również nie jest obojętne dla kształtu moich kreacji.

Dużo wystawiasz, także za granicą. Krytycy zauważają Twoje malarstwo. Czy odczuwasz to jako sukces i co jest dla Ciebie jego miarą?

– Dziwne słowo… Sukcesem są dla mnie reakcje odbiorców. To znacznie więcej, niż honorarium. Kiedy słyszę w rozmowie, że dzięki tej wystawie chce mi się żyć, to czy może być lepsza nagroda za wysiłek ? Oczywiście marzeniem każdego twórcy, jest możliwość utrzymania się z tej pracy. Z tym, niestety, różnie bywa. Rembrandt , Norwid, zakończyli ziemską wędrówkę w przytułkach… Cóż, cena za tworzenie piękna, bywa okrutna. Mam tego świadomość i też tego doświadczam.

Zaliczany jesteś do grona twórców realizmu magicznego. Czy to nie jest taka trochę łatwa etykieta? Bierzesz udział we wszystkich imprezach tego kręgu – ważnym punktem na waszej mapie stał się Szczyrk, ale to nie tylko Galeria Beskidzka.

– Jest to określenie z którym nie do końca się identyfikuję. Kiedyś, w latach 80-tych, krytyk „Westfalen Post” zaliczył moje obrazy do malarstwa mistycznego. Boję się słowa „magia” i jego wszelkich skojarzeń. Bardziej adekwatnym byłoby podporządkowanie takiego malarstwa do sztuki wizjonerskiej. Pod takim tytułem – Visionary Art.- funkcjonują na świecie malarze, z którymi „jest mi po drodze”. Z wieloma jestem zaprzyjaźniony. Być może, że z czasem Galeria Beskidzka w Szczyrku, przejdzie w te formułę, gdyż stała się już ważnym punktem na mapie światowych pokazów tej sztuki. Mało tego, są wszelkie warunki ku temu, aby Szczyrk stał się miejscem regularnych spotkań, artystów – wizjonerów z całego świata, wszak biorą oni udział w wystawach w Szczyrku. Zobaczymy, czas pokaże…

Twoje korzenie tkwią na Śląsku. Czy jesteś wobec tego malarzem śląskim? Z jakim kręgiem tutejszych twórców coś Cię łączy (jeśli w ogóle)?

– Tak zdecydowanie! Fakt mieszkania od 42 lat we Włocławku, nie ma znaczenia. Kwestie mentalności, tradycji kulturowej, które wynosimy z domu, mają fundamentalny wpływ na całe nasze życie. Jestem zaprzyjaźniony z wieloma śląskimi artystami. Szczególnie bliskie mi są kontakty z kręgiem muzyków. Jest jakaś specyfika w naszym, śląskim pojmowaniu twórczości. Jest w niej wiele ciepła, szereg elementów, wskazujących na głębokie historycznie korzenie, tkwiące w tradycji kultury europejskiej. Z perspektywy Włocławka (w którym elementy obce, wynikające z wieloletniego tkwienia w zaborze rosyjskim, są do dziś odczuwalne) widzę to wyraźnie. Wszak sąsiedztwo Czech, Austrii i zabór pruski pozostawiły w nas jakiś ślad.

Nad czy pracujesz obecnie?

– W tym roku czeka mnie udział w szeregu wystaw, więc jednocześnie pracuję nad wieloma obrazami. Biorąc pod uwagę, że każdy obraz, ze względu na moją technikę, wymaga paru albo i parunastu tygodni pracy, mam co robić.

Twoje plany na najbliższą przyszłość?

– W najbliższym czasie będę uczestnikiem jubileuszowego XXV Pleneru „Impresje Mikołowskie” (cudowny powrót „do domu”), potem, we wrześniu wernisaż „Magical Dreams III” w  Beskidzkiej Galerii Sztuki w Szczyrku, poza tym kilka prezentacji wystawy „Ciepło i Sztuka”. We współpracy z firmą Instal – Projekt, polskim producentem grzejników, powstała limitowana seria grzejników, na których w technice giclee, zostały naniesione fragmenty moich obrazów. Bardzo ciekawe i nowatorskie rozwiązanie. Grzejnik staje się obrazem, jednocześnie ogrzewając wnętrze. Jest to bardzo spójne z tym, czym zajmuję się na co dzień – ogrzewaniem zziębniętych współczesną znieczulicą i egoizmem serc ludzkich. Jakże trudno jest dzisiaj uwierzyć ile dobra jest w sercu każdego z nas.

 

(nr 4, IV 2016 r. miesięcznika Śląsk)