To nie tak miało być.
Jeszcze nie tak dawno, na początku czerwca, obchodziliśmy 60. urodziny Krzysztofa, a kilka dni później dyskutowaliśmy z Krzysztofem i Grzegorzem Grzmot–Bilskim w Radiu PiK o twórczości Kazimierza Hoffmana. Niedawno też braliśmy udział w czytaniu wierszy i debacie o poezji w gościnnym mieszkaniu Wojtka Banacha, a 10 sierpnia uczestniczyliśmy w spotkaniu w Galerii Autorskiej, poświęconym poezji ks. Franciszka Kameckiego.
Krzysztof był aktywnym uczestnikiem tych spotkań i debat. Przede wszystkim jednak był niebywale twórczo rozpędzony i w takim życiowym poruszeniu. Zasoby jego energii wydawały się niewyczerpalne.
Lecz to nie tak miało być, żebym to ja kreślił, już teraz, słowa wspomnień o bliskim Przyjacielu.
W ciągu ostatnich tygodni pracował nad powieścią „Kiedy umierałem”. Na tym ostatnim spotkaniu w Galerii Autorskiej siedzieliśmy obok siebie. Mówił wówczas, że już kończy tę powieść „Kiedy umierałem”, że są w niej opisy stanów mistycznych, że ma już puentę. Uznawał tę powieść za najlepszą w swoim dorobku. Był nią bardzo przejęty. Miałem poczucie, że to niezwykle istotne literackie spełnienie, które daje mu szczególną satysfakcję i dalszy rozpęd. Fragmenty powieści prezentował w Salonie Hoffman w zeszłym roku. Krzysztof wrócił też po długiej przerwie do pisania wierszy. Przekazał mi te nowe utwory i wybrałem kilka z nich do „Filo-Sofiji”, nr 3/I/, 2016. W tej „Filo-Sofiji” ukazały się też jego eseje o poezji Stanisława Czerniaka i twórczości Bogdana Chmielewskiego. A Bogdan Chmielewski w GA zapraszał do siebie do Lucimia we wrześniu. Mieliśmy tam jechać wspólnie.
Krzysztof też współpracował intensywnie z Toposem, Kwartalnikiem Artystycznym, Wyspą.
Mówił też o wyjeździe z żoną do córki, do Pragi. To miał być kolejny wyjazd, z którego mógł przywieźć ciekawe spostrzeżenia i refleksje.
Z Krzysztofem łączyły mnie przez blisko 40 lat, od końca lat 70. ubiegłego wieku, serdeczne więzy koleżeństwa i przyjaźni. Była to przyjaźń wypróbowana w różnych sytuacjach życiowych, spotkaniach autorskich czy audycjach radiowych, w dysputach o poezji i literaturze, zaś w ostatnich latach poświadczona książką Krzysztofa o moim pisaniu.
Krzysztof został nader hojnie wyposażony przez wyższe moce w rozmaite dary, dzięki którym człowiek staje się twórcą. Był niezwykle uwrażliwionym humanistą, który nie mógł zgodzić się na nieprawości ówczesnej władzy komunistycznej, co poświadczał działalnością w NZS-ie. Był ogromnie utalentowanym poetą, prozaikiem, dramaturgiem, krytykiem literackim. Miał wielką chłonność i szerokie zainteresowania kulturalne, które nieustannie rozwijał. Zdobył głęboką znajomość zarówno historii literatury jak też literatury współczesnej. Ale wczytywał się nie tylko w dzieła literatury, w poezję, prozę, dramat, ale także dzieła krytyczno-literackie, filozoficzne, mistyczne.
Miał też ostre pióro publicystyczne, czemu dawał wyraz w pracy dziennikarskiej. Mawiał o sobie, że jest wyrazisty.
Cechowała go też niebywała pracowitość.
Bunt był jego żywiołem. W imię prawdy o losie człowieka na ziemi naznaczonym rozpaczą.
Jego empatia złączona z wrażliwością miała unikalną głębię.
Za te twórcze dary płacił niemałą cenę. Wewnętrznego niepokoju, fermentu trudnego do opanowania.
Skrytym zmysłem odczytywał znaki losu.
Został twórcą dużego formatu, znanym na arenie ogólnopolskiej. Ważne dla niego było to, że trzy zdobyte nagrody Strzały Łuczniczki przyznawało niezależne, profesjonalne jury.
Ale to nie tak miało się wydarzyć. Miał nowe plany, które chciał realizować.
W naszych rozmowach Krzysztof wielokrotnie przywoływał frazę z wiersza Johna Berrymana, poety, którego wspólnie odkrywaliśmy:
Tymczasem chodzi chyba o to, by być życzliwym i odważnym.
Drogi Przyjacielu, żegnam Ciebie tymi słowami, bo wiem, że byłeś w życiu i jesteś w swojej twórczości życzliwym i odważnym Człowiekiem.