Opowieści Patrycji i Lukrecji są ucieszne i sprośne. Wiele w nich szczegółów z życia niezamożnych ciot. Sporo szczerych wynurzeń seksualnych. A to wzruszające obu bohaterów sztuki (właściwie bohaterki) wspomnienia z pokątnego seksu oralnego z żołnierzami z sowieckich baz wojskowych; a to odrobina prostytucji z kryminalistami. Istny romantyzm szaletów miejskich, krzaków w parkach, nędznych knajpek. Doprawdy gejowski ?Dekameron? i powieść łotrzykowska. A wszystko zaprezentowane w sposób brawurowy i dowcipny. Seksoholizm starzejących się homoseksualistów w całej jaskrawości. Ach, jakież ekscytacje i radości wynikające ze zbałamucenia nastolatka i pospiesznego seksu w dworcowym szalecie z lujem. Sadomasochistyczne przygody w malutkich mieszkankach i w rachitycznych parkach. Co chwilę, Patrycja i Lukrecja stają się własnymi karykaturami. Śmieszne, wulgarne, popadające w kabotyńskie egzaltacje. Gejowski ?Zwrotnik raka? i wulgarny Genet w jednym.
I w ten ucieszny, radosny świat homoseksualnego seksu wkracza groźna dla tego środowiska choroba ? AIDS. Seksualnie rozpasane cioty padają ofiarą gejowskiej dżumy. Kolejne cioty, o których opowiadają, Patrycja i Lukrecja, umierają na AIDS. I obaj bohaterowie tęsknią za romantycznymi latami komunizmu, kiedy byli młodzi i śliczni i nikt nie słyszał o strasznej chorobie pustoszącej środowiska wielkomiejskich gejów, miłośników miejskich szaletów. Lepiej, znacznie lepiej im było, kiedy bez prezerwatyw, obaw, spółkowali nieopodal koszar z rosyjskimi żołnierzami. Tęsknią za tymi żołnierzami, Władimirami i Dymitrami, wodząc w smutne wieczory palcem po mapie Rosji i wyobrażając sobie, gdzie teraz w tym wielkim kraju przebywają ich wojskowi kochankowie. Mitologizują własne podboje erotyczne i sukcesy seksualne. I co interesujące, nie akceptują współczesnych ruchów politycznych i społecznych, gromadzących się wokół homoseksualizmu. Śmieją się z egzaltacji homoseksualizmem dziennikarzy, VIP-ów, aktorów czy polityków. Drwią z ruchów gejowskich zmierzających do wywalczenia równouprawnienia dla środowisk homoseksualnych. W pewnym momencie na przykład kpią sobie z parlamentarnego orędownika homoseksualistów, posła PO Roberta Biedronia, nazywając go pogardliwie Biedroniową. I jest to w sztuce może najciekawsze ? są dumni ze swojej odmienności i śmieszności; dumni, dumą odszczepieńców i odrzuconych. Chcą wykrzyczeć na cały świat swą seksualną odmienność i dziwaczność. Chcą nam powiedzieć: – Kochamy ten nasz świat pokątnego seksu, homoseksualnego wyuzdania, tanich perfum, osamotnienia, nawet brudu i wulgarności. Nie próbujcie nas nawracać, cywilizować! Nie róbcie z nas ofiar politycznych represji! Nasza przygoda polega na byciu wyobcowanym, samotnym; to nas kręci, to nadaje smak naszemu życiu…
I rzeczywiście w natłoku, nachalności poprawnych politycznie debat i jak to się dziś modnie mówi narracji o homoseksualizmie płynie do nas ze sceny opowieść nieskłamana, szczera, więc do bólu obrazoburcza i często wulgarna. I gejowskie przesłanie? ależ jesteśmy inni, jesteśmy zwichrowani i nie czyńcie z nas gadżetów poprawności politycznej! Mamy tu ewidentnie do czynienia z powtórzeniem rozeznania homoseksualizmu, jakie proponował przed już ponad pół wiekiem Genet ? homoseksualista nie jest ofiarą, lecz kreatorem, wręcz artystą własnej odmienności, a czasem obrzydliwości. Ach, jaki to piękny grzech, spółkować z jakimś facetem, oddawać się w wyliniałym parku przygodnie poznanemu mężczyźnie – tak to leci U Geneta i w sztuce “Lubiewo”.
Spektakl ?Lubiewo? jest zatem opowieścią o totalnym buncie homoseksualnej wyobraźni zarówno przeciwko mieszczańskiemu światu, roszczeniom poprawności politycznej, ale także nawet własnemu środowisku homoseksualnemu, które z odmienności seksualnej czyni biznes polityczny. I to jest chyba najbardziej w tym spektaklu wartościowe, kiedy Patrycja i Lukrecja, przekonują nas, widzów, że ich odmienność jest karykaturalna, śmieszna, wulgarna, nie nadająca się do oswojenia przez sentymentalizm kolorowych pism czy politycznych dyrygentów uładzonych ruchów gejowskich. Ale jest to odmienność ich własna: intymna i prawdziwa. I one dwie, oni dwaj są z tego dumni. Nie zamieniliby takiego życia na inne życie. Trudno, będą wyszydzani, nie rozumiani, będą umierali na straszny AIDS, ale pozostaną sobą ? śmiesznymi, wulgarnymi, tragicznymi ciotami. Lukrecja i Patrycja mówią nam, ni mniej ni więcej, tylko tyle, że seks homoseksualny jest rzeczywiście analny i oralny, bywa wulgarny, często wiąże się z męską prostytucją ale, że one (oni) czerpią z takiego życia co się da, że doznają ekstaz zaspokojenia i wręcz metafizycznych satysfakcji. I wara od nich moralistom, kościołom i oczywiście tym wszystkim ekologom, marszom równości, poprawnym do obrzydzenia socjaldemokratom i zielonym. Patrycja i Lukrecja, chcą na własny rachunek i odpowiedzialność szukać szczęścia, cierpieć, grzeszyć, błądzić i umierać. I przyznam, że dawno nie mieliśmy do czynienia na bydgoskiej scenie z tak ostentacyjnie głoszoną, wykrzyczaną wolą wolności. W tej sztuce wprost się wrzeszczy: – Zostawcie nam nasze ciała, nawet jeżeli uważacie i tak zapewne jest, że idziemy na zatracenie i jesteśmy w tym jak żyjemy głupi i śmieszni.
Patrycja i Lukrecja ewidentnie nie chcą być nestorami homoseksualnej ideologii. Kiedy opowiadają o swoim życiu, to chcą w swych opowieściach ocalić grzeszne szczegóły, świńskie detale przed wszystkimi, którzy próbują zniszczyć ich tożsamość, nawet przed tymi, którzy spieszą im z polityczną i obyczajową pomocą. Patrycja i Lukrecja nie chcą łagodzenia rezonującej z ich opowieści wulgarności, czasem głupoty ? to jest ich wulgarność, kabotyństwo i śmieszność. I wara od tego innym! I co ciekawe, dwie cioty grane na bydgoskiej scenie nie domagają się szacunku i tolerancji. Stawka jest tu wyższa niż salonowe deliberacje na temat tolerancji i równouprawnienia ? Patrycja i Lukrecja chcą ocalić swoją odmienność, emocjonalne zwichrowanie, uczuciowe okaleczenia. I… jakież to podobne do seksualnych gniewów, erotycznych kontestacji tak radykalnie heteroseksualnych twórców jak Philip Roth i Henry Miller. To wciąż wołanie, homo i heteroseksualne, o prawo do indywidualizacji erotyki, prawo do wyuzdania i wolności.
I zagrane jest to z rozmachem, bez zawahania, z pewnością racji, w imieniu których się na scenie występuje. Udaje się aktorom uniknąć jakiejkolwiek pedagogiki, socjologii dewiacji. Tu się po prostu realistycznie gra prawdziwe, choć trudne i zawiłe emocje. A do zagrania jest materiał trudny, bo główni bohaterowie, jak powiadam powyżej, balansują na granicy tragizmu i kabotyństwa; są wulgarni i wzruszający; śmieszni i podniośli. Często bywają własnymi karykaturami. Mają jednocześnie bawić i przerażać. Na absolutne wyróżnienie, swoistego Oskara za etiudę teatralną należy się aktorom za zagranie sceny ?z duchem? jednej z ciot, “duchem” który nawiedza Patrycję ? precyzyjnie i brawurowo udało się aktorom odegrać swoiste ?gejowskie dziady?, jarmarczny i homoseksualny mesjanizm, romantyczny i głupi jak rzadko co!
Festiwal Prapremier. Lubiewo. Reżyseria Piotr Sieklucki. Scenografia Łukasz Błażejewski. Występują: Janusz Marchwiński, Mikołaj Mikołajczyk, Teofil Pietroń, Paweł Sanakiewicz.