– Jest Pan Mecenas rówieśnikiem Karola Wojtyły i bitwy warszawskiej.

- Istotnie, urodziłem się w 1920 roku.

– W Bydgoszczy?

- Tak i tutaj w 1938 roku ukończyłem Państwowe Gimnazjum Klasyczne. To była doskonała szkoła. Dawała dobre podstawy do dalszej edukacji humanistycznej. Osiem lat łaciny, pięć greki, osiem języka niemieckiego, siedem esperanto.

– Spotykał się Pan Mecenas później z kolegami szkolnymi?

- W 1957 roku odbył się pierwszy zjazd absolwentów Państwowego Gimnazjum Klasycznego. Okazało się, że większość to prawnicy, lekarze i duchowni. Wojny i okupacji nie przeżyła połowa kolegów z mojej klasy.

Od 1994 roku aż do wygaśnięcia byłem przewodniczącym komitetu zjazdowego, mówię o wygaśnięciu naturalnym, bo początkowo na zjazdy przyjeżdżało około 200 osób, a w 2008 roku zostało nas już tylko kilku z liczby 500 abiturientów przedwojennych.

– Jak Pan Mecenas przeżył okres okupacji?

- Najpierw w Bydgoszczy na przymusowych robotach w zakładach kolejowych. Po kilku miesiącach uciekłem do Warszawy, wstąpiłem do Związku Walki Zbrojnej i zostałem kurierem. Dostałem fałszywe dokumenty i jako Janusz Makowski, fikcyjny pracownik Deutsche Ostbahn, rozwoziłem bibułę, nie zapominając przy tej okazji o przywożeniu żywności, głównie wędlin.

– Czy rodzice wiedzieli, co się z Panem dzieje?

- Mieli z mojego powodu wielkie kłopoty. Ojciec był wzywany na gestapo. Chcieli z niego wydobyć informację, gdzie przebywam. A ponieważ miał słabe serce, zmarł po jednym z takich przesłuchań, 12 stycznia 1942 roku, w wieku 55 lat. Gestapo liczyło na to, że przyjadę na pogrzeb, ale tego nie mogłem zrobić, bo by mnie aresztowali.

– Dokąd Pan jeździł jako Janusz Makowski?

- Katowice, Brzeg, Wrocław, Poznań, Berlin, Toruń, Gdańsk. W 1942 roku zostałem zadenuncjowany – nawet wiem, przez kogo – i w kamienicy przy ul. Różanej w Warszawie, gdzie wtedy mieszkałem, w dniu 13 czerwca czekało na mnie gestapo. Chciałem uciec. Śmignąłem przez podwórze, ale się potknąłem i mnie dopadli.

– Musiał Pan Mecenas być bardzo sprawny fizycznie, skoro wierzył w powodzenie ucieczki.

- Byłem wtedy bardzo wysportowany. Zdobyłem w 1939 roku wicemistrzostwo Bydgoszczy w deblu tenisa stołowego. Ale wracam do mojego aresztowania. Zawieźli mnie najpierw na Szucha, potem byłem przewożony do innych miast na konfrontacje. Przyjąłem strategię, żeby udawać spekulanta. Gdyby skazali mnie na obóz koncentracyjny, pewnie bym trafił do komina. Szansą na przeżycie była kara więzienia, zrobiłem więc z siebie drobnego kryminalistę. Przyznałem się, że jeździłem pociągami do różnych miast, ale jako powód podróży podałem handel biżuterią, żywnością i odzieżą. W rezultacie tej mistyfikacji zostałem przez Amtsgericht skazany na dwa lata więzienia, a Sondergericht podwyższył karę na pięć lat więzienia.

– Gdzie Pan odbywał karę?

- Najpierw w Toruniu, potem w Koronowie. W stosunku do tego, co wcześniej przeszedłem, warunki były bajeczne. Spokój. Żadnych przesłuchań. Słuchało się prowizorycznego radia. Skonstruował je jeden z więźniów, Kosmala, niedoszły inżynier rodem z Brodnicy. I mieliśmy komplet wiadomości.

– Nie siedział Pan z kryminalistami?

- Było nas w celi dziesięciu i wszyscy byli takimi samymi kryminalistami, jak ja. Z radia wiedzieliśmy, że front się przesuwa na zachód, że Wisła została przekroczona.

Koło 20 stycznia 1945 roku nagle nas wyprowadzają, tworzą grupy dwustuosobowe i każą iść. Tęga zima, 27 stopni mrozu, głęboki śnieg, a my idziemy nie wiadomo dokąd. Minęliśmy Więzowno i doszliśmy do okolic Byszewa. Zobaczyłem ogromy spad i pomyślałem, że tam niżej musi być jezioro. Zenkowi Cieślewiczowi, nieżyjącemu już kreślarzowi rodem z Poznania, rzuciłem hasło: chodu! i skoczyliśmy w dół. Wzbił się pył śnieżny, oprócz tego cały czas prószyło, różnica wysokości, słaba widoczność, mogli sobie wachmani strzelać do woli, nie mieli szans na trafienie. Udało nam się uciec.

– Niemcy się stopniowo wycofywali z tych terenów, więc mógł Pan Mecenas wrócić do domu rodzinnego.

- Najpierw zakotwiczyłem w Koronowie, potem wróciłem do Bydgoszczy. Tylko usiąść i płakać. Ojciec nie żyje. Po jego śmierci mama zostaje aresztowana i wysłana do obozu koncentracyjnego. Miałem chwilę załamania. Robiłem sobie wyrzuty, że wyjeżdżając do Warszawy, naraziłem własną rodzinę na takie nieszczęścia. Na co mnie to było? – pytałem siebie.

Odetchnąłem z ulgą, kiedy w kwietniu 1945 roku mama wróciła do domu. Była ze Stutthofu gnana z innymi więźniarkami (połowa nie przeżyła tych marszów śmierci) i się urwała w okolicy Słupska, a miała wówczas blisko sześćdziesiąt lat.

Wtedy złapałem oddech. Nawiązałem kontakt z tutejszym podziemiem. Formalnie AK była rozwiązana, ale struktury działały. Stasiu Nowicki ? szef Wydziału Bezpieczeństwa Armii Krajowej w obwodzie bydgoskim – stwierdził, że powinniśmy mieć swoich ludzi w więzieniach. W tamtym czasie AK przeprowadziła na terenie Polski kilka udanych akcji oswobadzania więźniów politycznych. Liczono się z tym, że najgroźniejsi polityczni zostaną przewiezieni z więzień narażonych na ataki.

Zgłosiłem się do Koronowa, bo znałem to więzienie od środka. Przeprowadzono ze mną rozmowę i przyjęto do pracy. Zostałem funkcjonariuszem więziennym. A nawet kierownikiem administracji. Proszę pamiętać, że byłem studentem prawa na tajnych kompletach w Warszawie. Nie miałem wprawdzie zdanych egzaminów z drugiego semestru, ale dlatego, że w czerwcu zostałem aresztowany. Panowie Gackowski, Sierant, Pawlikow, Szmelterowski, Lipski, Delatowski, którzy pracowali w Koronowie, byli przedwojennymi funkcjonariuszami więziennymi, ale ja byłem najlepiej wykształcony ze wszystkich zatrudnionych osób.

– Przywieziono do więzienia w Koronowie jakichś więźniów politycznych?

- Po dwóch czy trzech miesiącach zaczęły przychodzić transporty. Trochę było kryminalistów, ale najwięcej tych, którzy współpracowali z Niemcami. Była też liczna grupa więźniów politycznych, przeniesiona z więzienia w Warszawie. Siedzieli za przynależność do AK.

– Nie podejrzewano Pana Mecenasa o współpracę z AK? Mieszkał Pan przecież w czasie okupacji w Warszawie.

- Powiedziałem tylko, że Niemcy wsadzili mnie do więzienia za ucieczkę z robót i handel, że teraz szukam pracy i chcę kontynuować studia prawnicze. Pracowałem więc i studiowałem drugi rok prawa na UMK, ale w listopadzie 1946 roku aresztowali mnie funkcjonariusze UB i NKWD jako podejrzanego o przynależność do AK lub NSZ.

– Miał już Pan Mecenas za sobą aresztowanie przez gestapo. Podobnie to wyglądało?

- Gestapowcy obchodzili się ze mną bezpardonowo, popychali, czasem dostawałem na odlew ręką po głowie albo byłem pchnięty na ścianę, ale nie mogę tego nazwać torturami.
Przez ubeków byłem przesłuchiwany wyłącznie w nocy, całymi godzinami, przetrzymywany w karcerze w wodzie po kostki, torturowany.

– Ubecy byli gorsi od gestapowców?

- To bydło było.

/Drugą część wywiadu z mecenasem Zdzisławem Żurawskim opublikujemy w najbliższym czasie/