– W 1946 roku został Pan Mecenas aresztowany przez funkcjonariuszy UB i NKWD jako podejrzany o współpracę z AK bądź NSZ.

- Nie tylko ja, cała nasza grupa koronowska została wówczas aresztowana: Klemański, Radomski, Serwaczyk, Tadyszak, Cieślewicz i jeszcze kilku innych. Do Koronowa zajechała ciężarówka i nas zabrali.

– Czy wcześniej uzgodniliście zachowanie w przypadku aresztowania przez UB?

- Oczywiście. Należało zasłaniać się niewiedzą – nie wiem, nie znam, nie widziałem – a w razie konieczności przedstawić własną, wiarygodną wersję. Opowiem to na moim przykładzie. Kapuś doniósł, że poszedłem do mieszkania Janka Kicińskiego, a w tym czasie przebywał tam również Konstanty Wilczyński (wysłannik AK z Warszawy), obydwaj podejrzewani przez UB o działalność podziemną. Nie mogłem udawać, że mnie tam nie było, bo co do tego ubecy mieli pewność. Powiedziałem więc, że Kiciński chciał mi sprzedać pierścionek z brylantem, ale do transakcji nie doszło, bo nie mogliśmy się dogadać. Wcześniej z nimi taką wersję na wszelki wypadek uzgodniłem, bo wydawało mi się, że byłem obserwowany w drodze na spotkanie. Wtedy przesłuchujący mnie ubek zapytał, czy wiedziałem, że Kiciński należy do AK. Odpowiedziałem, że zachęcał mnie do wstąpienia do AK, ale mi to dziwnie zabrzmiało, bo w mieście się mówiło, że ten człowiek jest konfidentem.

– Czyli wkopał Pan Kicińskiego.

- Skądże znowu. Kiciński nie został aresztowany. Nie znaleźli go. Później okazało się, że siedział pod zmienionym nazwiskiem, a po wyjściu z więzienia zamieszkał w Warszawie. Kilkanaście lat temu dostałem od znajomych z Koronowa adres i odwiedziłem Janka.

– Udało się przechytrzyć bezpiekę?

- Po pięciu miesiącach przesłuchań na Poniatowskiego, w kwietniu 1947 roku, uznali, że nie są w stanie udowodnić mi współpracy z podziemiem i zostałem oskarżony z art. 18 dekretu z 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy państwa.

– Czyli o co?

- Zostałem oskarżony, że nie powiadomiłem zwierzchników o tym, że ludzie, z którymi się spotkałem, działają w podziemiu. Ale najważniejsze było to, że wówczas przeniesiono mnie z Poniatowskiego na Wały Jagiellońskie.

– Co za różnica? Tam areszt i tu areszt.

- Niebo a ziemia. Na Poniatowskiego nie tylko byłem torturowany. Nie miałem żadnego kontaktu ze światem. Nie było spacerów, widzeń, listów. A miałem kilkumiesięcznego synka. Nie wiedziałem, jak żona sobie radzi. Dopiero na Wałach mogłem się z nią zobaczyć. Przyzwoicie zachował się podczas procesu prokurator Ziemlakowski. Mógł wygłosić długą, obciążającą mowę, a powiedział tylko: proszę o uznanie winnym. 17 lipca 1947 roku, w dniu moich urodzin, zapadł wyrok uniewinniający i 19 lipca zostałem wypuszczony z aresztu.

– Sąd uniewinnił Pana Mecenasa? Na jakiej podstawie?

- Proszę przeczytać.

– Niesamowite! To przecież protokół rozprawy z 17 lipca 1947 roku! ?Zeznaje świadek Wilczyński Konstanty. Rozpoznaję oskarżonego Żurawskiego jako tego, którego widziałem w mieszkaniu Kicińskiego. W momencie gdy Kiciński zapytał Żurawskiego, czy chciałbyś należeć do AK, Żurawski zapytał go, czy ma ten brylant. Kiciński dał wymijającą odpowiedź i zapytał Żurawskiego, czy chce należeć do AK. Żurawski powiedział, co to, podstęp czy żart i wskazując na mnie, zapytał, co to za jeden. Ja na to wyciągnąłem legitymację MBP.? Co to za legitymacja?

- Bezpieki.

– ?On spojrzał na napis na okładce i powiedział, szkoda, bo bym zameldował. Zaraz po tym Żurawski opuścił mieszkanie Kicińskiego.? Po przeczytaniu tego protokołu rozumiem, dlaczego został Pan uniewinniony. Wszyscy z grupy umknęli karze?

- Zostali skazani, Wilczyński, w innym procesie, na karę śmierci, zamienioną potem na 15 lat więzienia. Radomski na trzy lata, bo w jego domu znaleziono broń. Tadyszak dostał dwa lata, a Klemański i Serwaczyk po roku. Ich kary były relatywnie niskie, bo nie za AK, ale za postawę.

– Nawet w tamtych czasach udawało się czasem ocalić skórę.

- To zależało w jakiejś mierze od składu orzekającego. Do dzisiaj nie mogę przeboleć straszliwej krzywdy, jaką zadano wówczas mojemu przyjacielowi, Stasiowi Nowickiemu.
Był jednym z najzdolniejszych studentów uniwerku poznańskiego, w 1939 roku skończył drugi rok prawa. W soboty i niedziele udzielał korepetycji synowi prezydenta Barciszewskiego, a ten z wdzięczności odwoził go do Poznania. Staś poznał wówczas generała Władysława Sikorskiego, bo Barciszewski zajeżdżał po drodze do jego dworku w Parchaniu. To dlatego był w czasie okupacji najbardziej tutaj zaufaną osobą dla Londynu i odgrywał czołową rolę w podziemiu.

– Jaka krzywda spotkała Stanisława Nowickiego?

- 4 sierpnia 1945 roku został skazany na karę śmierci. Przeczytam uzasadnienie wyroku: ?Ustalono, że oskarżony jako pracownik Delegatury Rządu Londyńskiego w okręgu Pomorze nie zaprzestał działalności od połowy lutego 1945 roku do chwili zatrzymania, tj. 7 maja 1945 roku. Nawiązał łączność ze swoim naczelnikiem, podpułkownikiem Januszem Pałubickim, przekazując wiadomości o nastrojach politycznych, o działalności partii politycznych, stosunku władz radzieckich do Polaków i innych przejawach życia.?

– Nie rozumiem, za co dostał karę śmierci. Za to, że przez dwa i pół miesiąca przekazywał ogólnie dostępne informacje?

- Bo tego nie da się zrozumieć. To było morderstwo. Proszę zobaczyć, kto wydał ten wyrok. Figuruje tutaj nazwisko sędziego: porucznik Tasiemski Kazimierz. Mam ?Tygodnik Powszechny? z 2007 roku, w którym podana jest informacja, że Tasiemski w latach 1946-54 skazał na śmierć 14 osób. To jest nieprawda. On, wedle wiarygodnych ustaleń, wydał 50 wyroków śmierci w 1945 roku, jednym z nich był ten dla Stasia.

– Co w wolnej Polsce robił Kazimierz Tasiemski?

- Wspaniały adwokat, dr Bronisław Koch, jeden z najlepszych polskich obrońców, a najlepszy w Polsce północnej, fenomenalny prawnik, genialny ekwilibrysta, wynajdujący niesamowite koncepcje obrony, zaangażował się w drugiej połowie lat 80. w dzieło zintegrowania środowiska adwokatów. Pierwsze spotkanie odbyło się w Toruniu. Obok mnie siedział adwokat z Poznania. Jego nazwisko: Tasiemski. Wtedy nie wiedziałem, że to były sędzia i że wydał wyrok na mojego przyjaciela, Stasia.

– Kiedy się Pan Mecenas dowiedział?

- Na krótko przed śmiercią Stasia. Kiedy mu powiedziałem, że mieli być na zjeździe wybitni adwokaci z Poznania, Hejmowski i Grzegorzewicz, ale przyjechał Tasiemski, Stasiu zbladł.

– To oznacza, że wyrok nie został wykonany.

- Nie został, ale sześć lat Stasiu przesiedział we Wronkach.

– Lepsze to niż kulka w łeb.

- Więzienie go zniszczyło. Nadaremnie błagałem go, żeby wrócił na studia. Powiedział: ja nie chcę już prawa znać. Został gryzipiórkiem, tak sam siebie nazywał. Do emerytury pracował w energetyce na Warmińskiego. Fenomenalnie uzdolniony prawniczo człowiek. Coś okropnego! I co on takiego zrobił?! A do ZBoWiD-u go nie przyjęli. Powiedzieli, że jak całą okupację tu przeżył, to musiał współpracować z Niemcami. Czy pani to słyszy?!

– Ma Pan Mecenas łzy w oczach.

- Proszę wybaczyć, ta sprawa zawsze bardzo mnie porusza.

– To nie Pan powinien przepraszać. Proszę opowiedzieć, jak został Pan w końcu adwokatem.

- Wznowiłem studia. Szedłem jak lew. W gimnazjum uczniem byłem przeciętnym, uczyłem się tylko tyle, żeby zaliczyć przedmiot. A teraz miałem najwyższe noty. Powiedziałem sobie: jesteś przeciwko tym, co bili i katowali, musisz być jednym z tych, którzy będą służyć pomocą. Pracę magisterską napisałem w 1950 roku z prawa cywilnego. Karnikiem łatwo być, cywilistą trudniej. A kończąc studia miałem nie tylko dyplom, ale także czwórkę dzieci.

– Pan studiował, a żona pracowała?

- Moja żona nigdy nie pracowała zawodowo. Ja utrzymywałem rodzinę. Po wyjściu z więzienia nie mogłem nigdzie dostać pracy, a na dodatek byłem inwigilowany. Podał mi wtedy rękę Bogdan Englich, syn przedwojennego ministra skarbu, który był dyrektorem tartaku i cegielni w Koronowie. Dzięki pracy u niego opanowałem tajniki księgowości, do tego stopnia, że mogłem być biegłym sądowym w tym zakresie. Następnie, jesienią 1948 roku, zostałem kierownikiem wydziału prawno-podatkowego, a potem także radcą prawnym zrzeszenia prywatnego handlu i usług oraz pracowałem jako wykładowca wieczorowego kursu licealnego w gimnazjum miejskim w Koronowie.

– Jakich przedmiotów Pan Mecenas uczył?

- Propedeutyki filozofii oraz logiki.

– Gdzie odbył Pan aplikację?

- Rada adwokacka podjęła decyzję, że w Inowrocławiu, żeby mi utrudnić życie. Wiadomo było, że mam czwórkę dzieci, a musiałem wstawać o 6.00 rano, żeby dojechać na czas.

– Kto zasiadał wówczas w radzie?

- Osoby żydowskiego pochodzenia i partyjniacy. Chcieli mi zaszkodzić, ale niczego lepszego nie mogli zrobić. Trafiłem w Inowrocławiu do mecenasa Moellenbrocka, przed wojną jednego z czołowych cywilistów północnej Polski. Był dla mnie prawdziwym ojcem w zawodzie. Cudowny, skromny człowiek i doskonały prawnik. Wiele się od niego nauczyłem.

– Jak długo był Pan Mecenas czynnym adwokatem?

- Od 1955 roku, czyli blisko pół wieku. Z ustawy o adwokaturze z 1982 roku wynikało, że adwokat po ukończeniu 70 roku życia nie może pracować w zespole adwokackim, a poza zespołem nie wolno było. Ale w tej samej ustawie był przepis, że w uzasadnionych wypadkach minister sprawiedliwości na wniosek okręgowej rady adwokackiej może wyrazić zgodę na dalszą pracę. Takie zezwolenie otrzymałem w 1990 roku na okres sześciu lat. W 1995 roku nastąpiła nowelizacja ustawy o adwokaturze, w której przepis związany z wiekiem został uchylony, czyli już nie potrzebowałem żadnego zezwolenia na wykonywanie indywidualnie praktyki adwokackiej. Do 2004 roku – począwszy od roku 1970, a nieformalnie od 1968, czyli 36 lat – byłem wykładowcą i egzaminatorem, a przez 20 lat kierownikiem szkolenia aplikantów.

– Znalazłam na stronie internetowej warszawskiego adwokata, Michała Zuchmantowicza, następujący wpis: ?Od roku 2002 do 2005 ? pod patronatem adw. Jolanty Żurawskiej ? Różyńskiej i adw. Adama Różyńskiego aplikacja adwokacka w Okręgowej Radzie Adwokackiej w Bydgoszczy, ukończona egzaminem adwokackim z wynikiem ?bardzo dobry? (jedynym w grupie). Poszczycić się przy tym mogę, że miałem przyjemność podczas aplikacji być szkolonym przez adw. Zdzisława Żurawskiego, Witolda Burkera, (św.p.) Romana Latosa, Ryszarda Paradowskiego i szereg innych znamienitych adwokatów bydgoskich.? Dlaczego warszawski prawnik odbywał aplikację w Bydgoszczy?

- Zabrakło mu w Warszawie jednego punktu, więc spróbował swoich sił tutaj i mu się powiodło. A ponieważ był aplikantem u mojej córki, miałem wielokrotnie okazję omawiania z nim ciekawych zagadnień prawnych.

/Wkrótce opublikujemy trzecią część wywiadu, w której mecenas Żurawski mówi o swoich najciekawszych i najtrudniejszych sprawach./

Pierwszą część wywiadu Ewy Starosty z mecenasem Zdzisławem Żurawskim zatytułowaną “W więzieniu warunki były bajeczne” można przeczytać: TUTAJ