– Zaczął Pan Mecenas pracę jako adwokat w 1955 roku, czyli tuż przed odwilżą październikową. Kończyła się epoka stalinowska, więc chyba robiło się normalniej, również w sądownictwie.
- Wraz ze śmiercią Stalina nie zmienił się ustrój w naszym kraju, nadal największymi wrogami byli Kościół, osoby duchowne i własność prywatna.
– Miał Pan Mecenas do czynienia ze sprawami na podłożu tej wrogości?
- Wielokrotnie. Oto przykład. Jest rok 1960. Dzwoni do mnie dystyngowany, przedwojenny mecenas, Jerzy Niedźwiecki i mówi, że chce mi zlecić prowadzenie pewnej sprawy. Odpowiadam: – Pan mecenas jest przecież wszechstronnym cywilistą, a ja jestem zaledwie od kilku lat adwokatem. A on: – To sprawa, do której idealnie pan pasuje. Jest pan wystarczająco doświadczony, panie Zdzisiu.
– Ponieważ uchodził Pan Mecenas za specjalistę w sprawach karno-skarbowych, można się domyślać, iż rzecz dotyczyła rozliczeń z fiskusem.
- Sprawa dotyczyła przede wszystkim zagarnięcia mienia społecznego znacznej wartości.
– Kto się dopuścił tak poważnego przestępstwa?
- Ksiądz Jan Bielecki, zakonnik ze zgromadzenia michalitów. Ale nie mówmy, że dopuścił się takiego przestępstwa, bo został bezpodstawnie o jego popełnienie oskarżony. Na rogu Piotrowskiego i Jagiellońskiej mieściły się wówczas należące do zakonu Zakłady Wytwórcze Wag, a ksiądz Bielecki był ich dyrektorem. Dochodziły do mnie głosy, że chodzi o zniszczenie zgromadzenia michalitów, a działalność tych zakładów była głównym źródłem utrzymania zakonników. Kuria biskupia zaproponowała włączenie do sprawy drugiego adwokata, mecenasa Michała Grzegorzewicza z Poznania. Z radością przyjąłem propozycję.
– To wielkie wsparcie. Michał Grzegorzewicz był nie tylko świetnym adwokatem, ale także człowiekiem z kręgosłupem, co pokazał po wypadkach czerwcowych w Poznaniu.
- Niestety, nie mógł uczestniczyć w rozprawie. Śledztwo toczyło się blisko rok. Został sporządzony akt oskarżenia, wkrótce sprawa miała ruszyć, a tu nagle zarzucono Grzegorzewiczowi nieprawidłowości w rozliczeniach w zespole adwokackim. Zaczęło się prokuratorskie dochodzenie, a jego zawieszono w prawach adwokata i wszczęto postępowanie dyscyplinarne. Miał łzy w oczach, kiedy mi o tym opowiadał: – Panie kolego, odstawili mnie na boczne tory.
– Gołym okiem widać, że to było celowe działanie, a zaskutkowało tym, że został Pan Mecenas sam.
– O nie. W takiej sytuacji obowiązkiem rady adwokackiej było wyznaczenie substytuta. I wyznaczyli pana mecenasa Witolda Trojanowskiego.– Doświadczony adwokat?
- W 1949 roku był dziekanem Okręgowej Rady Adwokackiej w Poznaniu. Aktywny działacz partyjny.
– Uzgadniał z Panem Mecenasem strategię?
- Absolutnie nie.
– Jak się zachował w sądzie?
- Prokurator wnioskował o karę 15 lat więzienia dla ks. Bieleckiego, ja domagałem się uniewinnienia od głównego zarzutu i umorzenia amnestyjnego odnośnie pozostałych, a mecenas Trojanowski wniósł o sprawiedliwy wymiar kary.
– Co takiego?! Przecież był obrońcą! Czy Pan Mecenas kiedykolwiek spotkał się z czymś takim w swojej praktyce?
- Skądże. To curiosum było.
– Podczas tego procesu został Pan Mecenas sam na placu boju. Jaką przyjął Pan linię obrony?
- Wszystkie zarzuty zostały spreparowane. Jak w każdej firmie, również w Zakładach Wytwórczych Wag zdarzały się nieprawidłowości, ale nie dochodziło do oszustw. Tymczasem biegły stwierdził, że pobierano nadmierne opłaty za usługi wykonywane dla państwowych zakładów mięsnych i ocenił, że suma zagarnięcia sięga 166 tys. zł.
– To było wtedy duża suma?
- Prawie trzy domy jednorodzinne można by postawić.
– Kto był biegłym?
- Niejaki pan Waliszko. Chyba na potrzeby tej sprawy został ustanowiony biegłym, bo kwalifikacji nie posiadał. Uchodził za pracownika bezpieki.
– W jaki sposób podważył Pan Mecenas jego ustalenia?
- Zawnioskowałem o powołanie drugiego biegłego i – o dziwo – sąd wyraził zgodę. Wybór padł na prawdziwego fachowca, głównego technologa w Lubelskich Fabrykach Wag. Biegły z Lublina stwierdził, że opinia Waliszki to stek bzdur.
– Jakie były inne zarzuty wobec ks. Bieleckiego?
- Było ich kilka. Jeden natury politycznej. W jego brewiarzu znaleziono kartkę z kawałami o Stalinie. Ten zarzut jednak wycofano. Wie pani, dlaczego?
– Gdybym nie wiedziała co nieco o tamtych czasach, odpowiedziałabym: dlatego, że prokuratorzy się uśmiali, czytając te kawały.
- Ksiądz podlegałby karze, gdyby kawały publicznie opowiadał, a on je miał schowane w brewiarzu, czyli ich nie rozpowszechniał. Gorzej było z zarzutem o przekupstwo.
– Zakonnik dał komuś łapówkę?
- Przed świętami Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy dał konwojentom po pół litra. Wykazałem, że to nie była łapówka, tylko forma wynagrodzenia, bo na prośbę księdza wnieśli do zakładu przywiezione wagi, co nie leżało w obowiązkach konwojentów. Jednak w związku z tą sytuacją prokuratura przedstawiła ks. Bieleckiemu kolejny zarzut, a mianowicie rozpijanie klasy robotniczej. Na szczęście, sędzia Twardowski dopuścił dowód z zeznań żon konwojentów, bo oni zeznali, że wypili tę wódkę ze swoimi małżonkami podczas świąt. Zadałem tym kobietom pytanie, czy wiedzą, że podczas katolickich świąt nie powinno się pić alkoholu. Jedna zapytała : – A Pan Jezus to nie pił? Druga opowiedziała o cudzie w Kanie Galilejskiej i dodała: – Myśmy się cieszyły, że mężowie przynieśli po tej butelce, bo mniej się wydało pieniędzy na wódkę, choć i tak trzeba było dokupić, bo przecież pół litra by nie starczyło na święta.
W swojej mowie końcowej powiedziałem: Proszę Sądu, Europa sięga po Portugalię, obejmuje też Hiszpanię, Francję i Włochy. U nas pije się z okazji uroczystości, a tam nie ma obiadu, żeby wina nie było na stole, nawet dla dzieci. A pan prokurator mówi, że ksiądz rozpija naród i to proletariat. Przecież w Polsce nie ma uroczystości, która nie byłaby zakrapiana. A jest na wschodzie Europy naród, w którym wszystko zakrapia się bimbrem.
– Powinni Pana Mecenasa posadzić za obrazę Wielkiego Brata.
- Przecież nie wymieniłem żadnej nazwy. Poza tym wyjaśniłem, że konwojenci nie należeli do klasy robotniczej. Byli pracownikami umysłowymi. Chcieli sobie dorobić. – Nie ma jeszcze bezklasowego proletariatu ? powiedziałem. – On ma dopiero powstać za kilkadziesiąt lat. Czy inteligent, który podejmuje pracę fizyczną, żeby sobie dorobić, staje się automatycznie proletariuszem? Nie, nadal jest inteligentem, tylko w danej chwili pracuje fizycznie.
– Jaki zapadł wyrok w tej sprawie?
- To był w tamtych czasach ewenement. Ławnicy, panowie Skowroński i Szuba, przegłosowali sędziego. Przewodniczący składu chciał surowej kary więzienia dla ks. Bieleckiego, a ławnicy z głównego zarzutu go uniewinnili, a w związku z pozostałymi przegłosowali karę łączną 3 lat pozbawienia wolności. Sędzia Mieczysław Twardowski napisał do wyroku zdanie odrębne, prokurator wniósł rewizję na niekorzyść oskarżonego, ja także, ale oczywiście na korzyść. I stało się coś niebywałego. 7 czerwca 1962 roku Sąd Najwyższy oddalił rewizję prokuratora, a uwzględnił obrońcy i zmniejszył karę do dwóch lat pozbawienia wolności.
– Proszę mi wytłumaczyć ten cud.
- Z akt sprawy wynikało, że zarzuty w tej sprawie były spreparowane. Sędziowie Sądu Najwyższego, którym przewodniczył sędzia Krokosz, zobaczyli także, iż oskarżony od sierpnia 1960 roku przebywał w areszcie, więc kara dwóch lat więzienia oznaczała, że już prawie swoje odsiedział. Wkrótce też ksiądz Bielecki wyszedł na wolność. Po jakimś czasie dowiedziałem się, że jego sprawa toczyła się również poza sądem.
– Poza sądem?
- Spotkałem tego inżyniera z Lublina, który był drugim biegłym w sprawie. Opowiedział mi, że kiedy podczas procesu mieszkał w hotelu ?Pod Orłem?, nachodzili go smutni panowie, instruując, jak powinien zeznawać. Inną informację podał mi pan Szuba. Po przegłosowaniu sędziego, on i drugi ławnik zostali wezwani na dywan do komitetu.
– Czy zdarzyło się Panu Mecenasowi prowadzić jakąś bardzo nietypową sprawę?
- Sprawa nie była nietypowa, bo dotyczyła prywaciarza, któremu zarzucono oszustwa, ale jej bieg był absolutnie unikatowy, bo po wyroku końcowym złożone zostały dwie rewizje nadzwyczajne.
– Dwie?
- Dobrze pani słyszała, dwie: Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego i Prokuratora Generalnego PRL. Rzemieślnik z Torunia wykonywał różne tablice informacyjne, m.in. znaki drogowe. Rzekomo zawyżał ceny, czym naraził jednostki uspołecznione na duże straty. Biegły oszacował, że prywaciarz nienależnie pobrał ponad 1 mln 880 tysięcy zł. Podważyłem jego ekspertyzę, gdyż wydana została na podstawie wyceny zaledwie dwudziestu tablic, z setek wykonanych przez mojego klienta.
W tej sprawie w grudniu 1972 roku zapadł wyrok uniewinniający, przy czym sędzia przewodniczący dołączył do niego zdanie odrębne. W związku z tym prokurator złożył rewizję. W listopadzie 1973 roku Sąd Najwyższy utrzymał w mocy wyrok pierwszej instancji, z tym, że jeden z sędziów wyraził zdanie odrębne. Wtedy nastąpiło coś, z czym nigdy, ani wcześniej, ani później, nie zetknąłem się w swojej karierze zawodowej. Zostały złożone w tej sprawie dwie rewizje nadzwyczajne, i to Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego oraz Prokuratora Generalnego PRL. Na nic to się zdało, korzystny dla mojego klienta wyrok został utrzymany.
– To była sprawa o najbardziej nietypowym przebiegu. A jaka przyniosła Panu Mecenasowi największą satysfakcję?
- Szczególną satysfakcję odczuwa adwokat, jeżeli zostaje wybrany na obrońcę przez innego adwokata.
– Jakiś członek palestry bydgoskiej miał kłopoty?
- Adwokat z Gdańska, mecenas Kazimierz Kretowicz, został oskarżony m.in. o naruszenie zasad etyki zawodowej. Miał sprawę prokuratorską i dyscyplinarną. Przy czym prokuratura postępowanie umorzyła, a Okręgowa Rada Adwokacka w Gdańsku chciała za wszelką cenę doprowadzić do usunięcia go z palestry i sprawę ciągnęła.
– Czym się mecenas Kretowicz naraził kolegom?
- Napisał artykuł ?Siedem boleści adwokatury?, który został w styczniu 1970 roku opublikowany w ?Prawie i Życiu?.
– Tym się zajmowała prokuratura?
- Zajmowała się sfabrykowanym zarzutem, że adwokat popełnił przestępstwo, kupując od swojej klientki bony dolarowe, które były mu potrzebne na zakup samochodu.
– Przecież handel bonami dolarowymi był w czasach PRL-u legalny.
- Dlatego właśnie nazwałem ten zarzut sfabrykowanym. A nieetyczne, zdaniem kierownictwa gdańskiej ORA, było to, że mecenas Kretowicz zakupił bony od osoby, która była jego mandantką, a na dodatek po kursie oficjalnym – 72 zł, zamiast czarnorynkowym, który był dużo wyższy. Zarzucono mu więc nieuprawianie spekulacji.
– To jakiś obłęd! Prawnicy zarzucili koledze, że przestrzegał prawa i zastosował przelicznik urzędowy.
- Nie tylko to kompromitowało osoby zaangażowane w ukaranie Kazimierza Kretowicza. Inny kuriozalny zarzut brzmiał, że klientka, od której kupił bony, była jego dobrą znajomą. Żadna reguła nie zakazuje adwokatowi prowadzenia spraw członków rodzin, przyjaciół czy znajomych. Przede wszystkim zaś mandantka mecenasa Kretowicza zeznała, iż była z transakcji z nim przeprowadzonej zadowolona i otrzymana suma w zupełności ją satysfakcjonowała. Najlepszym dowodem na to, że wszystkie zarzuty wobec niego okazały się funta kłaków warte był fakt, iż Wojewódzka Komisja Dyscyplinarna wydała orzeczenie o uniewinnieniu obwinionego.
– Czyli Pańska obrona uwieńczona została sukcesem?
- Nie tak od razu. Rzecznik dyscyplinarny wniósł odwołanie do Wyższej Komisji Dyscyplinarnej, jednak ta utrzymała orzeczenie pierwszej instancji. Ale to też nie był koniec sprawy. Prezydium Naczelnej Rady Adwokackiej złożyło rewizję nadzwyczajną do Sądu Najwyższego, który jednak oddalił ją jako oczywiście bezzasadną.
Utkwiło mi w pamięci, jak przejęty był tą sprawą mecenas Zygmunt Matecki, kolega Kretowicza ze studiów. ? Uważaj, Zdzisiu, na siebie – prosił. – Przecież za to, że bronisz Kazika, oni znajdą na ciebie jakiegoś haka.
– Wiem, że Panu Mecenasowi leżą na sercu sprawy Kościoła. Czy udzielał Pan pomocy prawnej osobom duchownym?
- Pomoc prawna to pojęcie bardzo ogólne. Zajmowałem się sprawami majątkowymi, podatkowymi, a także karnymi.
– Opowieść ze szczegółami zajęłaby zapewne kilka dni. Proszę tylko o podanie listy osób, którym Pan Mecenas pomagał.
- Ks. biskup Nowak, ks. proboszcz superior Sieńko, ks. prałat dr Wiśniewski, ks. prałat dr Małecki, ks. kanonik dr Janiszewski, ks. prałat Majchrzak, ks. proboszcz Kaczmarek (z Inowrocławia), ks. wikariusz Osiński, ss. Klaryski od Wieczystej Adoracji, ss. Karmelitanki Bose.
– Rozmawiamy cały czas o sprawach, które toczyły się w czasach PRL-u, a przecież Pan Mecenas był czynny zawodowo również po roku 1989 i zajmował się głównie procesami rehabilitacyjnymi.
- Jedną z pierwszych była sprawa o uniewinnienie skazanego w 1951 roku Wacława Berendta.
– Za co został skazany?
- Przeczytam fragment protokołu rozprawy, która odbyła się w Bydgoszczy przed Wojskowym Sądem Rejonowym: ?Jednym z wrogów demokratycznego ustroju Państwa Polskiego okazał się oskarżony Berendt Wacław, który jako bogacz wiejski w prowadzonych przez niego rozmowach z poszczególnymi osobami starał się w nich zaszczepić jad nienawiści do wszystkiego postępowego, co zmierza do podniesienia bytu mas pracujących w Polsce.?
– Boże kochany! Toż to język okresu utrwalania władzy ludowej. Jaka data figuruje na tym protokole?
- 19 stycznia 1951 roku.
– W jaki sposób obywatel Berendt Wacław zaszczepiał jad nienawiści?
- Odczytam z protokołu: ?W dyskusji po referacie oskarżony w sposób cyniczny zwrócił się do prelegenta z zapytaniem, jak jest obecnie z granicami wschodnimi Państwa Polskiego, bo prelegent mówi dużo o granicach zachodnich, a o wschodnich nic nie wspomniał. Sąd doszedł do przekonania, że zapytanie oskarżonego skierowane do prelegenta było nacechowane dużą dozą prowokacji.”
– Gdzie tu jad?
- Proszę słuchać dalej. ?W roku 1950 daty bliżej nieustalonej oskarżony w rozmowie z ob. Makowskim Henrykiem wyraził się, że w Polsce zamyka się kościoły i aresztuje księży w sposób bezwzględniejszy nawet jak to czynił Hitler. W rozmowie z tymże Makowskim oskarżony przedstawił w fałszywym świetle stosunki handlowe pomiędzy Polską a Związkiem Radzieckim, twierdząc przy tym, że w konsekwencji stosunki te doprowadzą do nędzy chłopów. Ponadto osk. Berendt w rozmowie z Makowskim wyraził się, że Polska nie jest suwerennym państwem, a jest uzależniona od Związku Radzieckiego.?
– Jak Wacław Berendt został ukarany za te jadowite poglądy?
- W pierwszej instancji został skazany na 7 lat więzienia oraz przepadek mienia w całości, w drugiej karę złagodzono do 5 lat pozbawienia wolności oraz przepadku stanowiącej jego własność ziemi poza pięcioma hektarami. Nie zabrano mu więc chałupy i całego ?latyfundium?, bo ten wiejski bogacz posiadał aż 32 hektary.
– Wacław Berendt doczekał wolnej Polski?
- Jego dzieci wystąpiły o rehabilitację i odszkodowanie.
– Skoro został Pan Mecenas specjalistą od nieprawości minionej epoki, to zjawiło się z pewnością mnóstwo klientów, a w ślad za nimi łatwy do zarobienia pieniądz, bo wszystkie sprawy rehabilitacyjne są bliźniaczo do siebie podobne.
- Spraw istotnie było bardzo dużo, ale nie wiązały się z dużym zarobkiem, gdyż uboższym klientom, a tych była większość, prowadziłem sprawy nieodpłatnie. Poza tym każda miała swoją specyfikę. Przed chwilą rozmawialiśmy o procesie Wacława Berendta. Opowiem teraz o sprawie żołnierza AK spod Lwowa. Wojciech Chytry po zakończeniu wojny działał nadal w partyzantce. Został ujęty w Przemyślu przez funkcjonariuszy polskiej milicji, a następnie przez żołnierzy radzieckich przewieziony do Lwowa. W marcu 1946 roku został skazany przez sąd ZSRR i zesłany na Syberię do obozu pracy. W październiku 1948 roku wrócił do Polski. Pan Chytry chciał odszkodowania za niesłuszne zatrzymanie i osądzenie – żeby dzieci miały środki na postawienie pomnika na moim grobie – jak mi wyznał.
– Czy nie powinien ze swoim roszczeniem wystąpić do naszego wschodniego sąsiada?
- Tak właśnie uznał sąd I instancji. Złożyłem apelację. Wojciech Chytry został bowiem zatrzymany na terenie Polski, przez funkcjonariuszy polskiej milicji, z powodu działalności w Armii Krajowej na obszarze, mieszczącym się wówczas w granicach okupowanego przez Niemców państwa polskiego. Odpowiedzialność za pozbawienie go wolności obciąża więc nasz kraj. Sąd przyznał mi rację. Pan Chytry nie dożył tego wyroku, ale jego dzieci dostały odszkodowanie. Wielkość przyznawanych przez sądy odszkodowań nie jest zresztą adekwatna do poniesionych strat i cierpień, jakich doznały ofiary systemu totalitarnego.
– Działalność Pana Mecenasa nie ograniczała się do występowania w roli obrońcy.
- Wielokrotnie zaangażowałem się w pomoc środowisku adwokackiemu, m.in. w związku z podatkiem od ponadnormatywnych wynagrodzeń czy z koniecznością posiadania kas fiskalnych.
– Zespoły adwokackie miały płacić popiwek?
- Tak początkowo było postanowione. Precedensowy wyrok NSA w Gdańsku, w związku z moją skargą na decyzję bydgoskiej Izby Skarbowej, uchronił zespoły adwokackie przed ruiną finansową.
– Z kasami fiskalnymi się nie udało.
- Zostały wprowadzone w 2011 roku, a miały być od 1998. Wystąpiłem wówczas w imieniu Naczelnej Rady Adwokackiej przed wiceministrem finansów i chyba moje argumenty były przekonujące, bo decyzję o wprowadzeniu kas fiskalnych do kancelarii adwokackich odroczono na wiele lat.
– Dlaczego jest Pan Mecenas przeciwnikiem kas fiskalnych?
- Uważam, że kryje się za tym potężne lobby biznesowe. Kasa kosztuje ok. 2 tys. zł, wcześniej 4 tys. zł. A trzeba ją co kilka lat wymieniać na nową. Poza tym adwokaci w wielu krajach, np. w Niemczech czy Francji, nie posiadają kas fiskalnych, czyli nie jest to urządzenie niezbędne do normalnego funkcjonowania.
– Znany jest Pan Mecenas w Bydgoszczy ze swoich wieloletnich starań o postawienia pomnika Mariana Rejewskiego.
- Mamy w historii naszego miasta tylko jednego bydgoszczanina światowego formatu. O tym, czym dla losów świata było złamanie kodu Enigmy, wiedział Churchill, wie Clinton, bo mówił o tym w naszym Sejmie, a nie potrafimy tego uhonorować my, mieszkańcy Bydgoszczy . W Poznaniu stoi pełnowymiarowy pomnik, upamiętniający Rejewskiego, Różyckiego i Zygalskiego, bo poznaniacy chlubią się tym, iż ci znakomici kryptolodzy w ich mieście cztery lata studiowali. W Bydgoszczy, gdzie urodził się i kilkadziesiąt lat mieszkał Marian Rejewski, najważniejszy z tej trójki, po jedenastu latach usilnych zabiegów, mamy jego pomniczek. Został odsłonięty z okazji 100-lecia urodzin genialnego bydgoszczanina, a mnie wówczas poproszono o wygłoszenie przemówienia.
– Dlaczego nie udało się przekonać decydentów o potrzebie postawienia godnego pomnika?
- Przykro to powiedzieć, ale nie popierał tego zamiaru Radosław Sikorski, wówczas wiceminister spraw zagranicznych. Uważał, że najlepszą formą uhonorowania Rejewskiego będzie powieszenie tablicy pamiątkowej na murach I LO, chociaż dwie takie tablice już w Bydgoszczy wiszą. Zainicjował nawet zbiórkę środków na ten cel i przekazał pewną kwotę.
– Czy pan minister okazał się hojnym darczyńcą?
- Dał 100 zł.
—————————————————
Pierwszą część wywiadu Ewy Starosty z mecenasem Zdzisławem Żurawskim zatytułowaną “W więzieniu warunki były bajeczne” można przeczytać: TUTAJ
Druga część wywiadu zatytułowana “Uratowała mnie ubecka legitymacja” dostępna jest: TUTAJ