Sam należę do tych, którzy pierwszy kierunek wybrali na podstawie własnych mniemań, stereotypów, obiegowych opinii i mądrości ludowych. Prawie nic nie było tak, jak sobie wyobrażałem. Pretensje mam do siebie. Tylko ja mogłem własne wizje skonfrontować z rzeczywistością, ale tego nie zrobiłem.
Przez pierwszy rok uczyłem się wszystkiego, tylko nie tego, czego chciałem się uczyć. Zaskoczyła mnie liczba godzin zajęć, praktyk i studentów na roku. Zaskoczyli mnie wykładowcy i organizacja studiów (jazda między budynkami rozrzuconymi po całym mieście). Rozczarowały mnie sale wykładowe, które przy największym nawet wysiłku wyobraźni nie chciały przypominać tych z amerykańskich filmów. Przedmioty z nazwy ciekawe były wykładane nudno, a świetni wykładowcy prowadzili akurat te zajęcia, które najmniej mnie interesowały.
Zdanie na temat obranego kierunku studiów wyrobiłem sobie na podstawie obrazów z telewizji i medialnych ekspertów z obranej dziedziny. Niespełnione oczekiwania były naturalną konsekwencją mojej ignorancji podczas dokonywania wyboru. W radio czy telewizji magistrzy, doktorzy i profesorowie potrafią mówić naprawdę zajmująco. Dziś rozumiem, że tego wszystkiego nauczyli się sami ? z książek, publikacji naukowych i badań własnych ? a nie podczas studiów. Studia, przynajmniej humanistyczne i społeczne, uczą podstaw wiedzy z wielu obszarów. Naprawdę ciekawie robi się dopiero wtedy, kiedy któryś z nich na własną rękę zaczniemy zgłębiać. Ciekawie byłoby sprawdzić, ilu studentów spędza w czytelni choćby godzinę tygodniowo. Szczególnie tych narzekających na brak pracy.
Drugi kierunek wybrałem już bardziej świadomie. Podpowiadam więc, co można zrobić, żeby 31 października nie poczuć się oszukanym przez rząd, uczelnię, nauczycieli i amerykańskie filmy. W jakimś stopniu jesteśmy manipulowani, ale najpierw musimy dać ku temu przyzwolenie poprzez własną bierność. Warto przeczytać broszurki oferowane przez szkoły wyższe. Przeczytać, a potem rzucić je w kąt i sięgnąć do źródeł.
Uczelnie na swoich stronach udostępniają studentom siatki zajęć (plany studiów), które dają ogólne wyobrażenie o tym, jakie przedmioty i w jakiej liczbie będą serwowane. Liczba godzin spędzanych w salach i aulach może wynosić trzysta w semestrze (filozofia) albo prawie dwa tysiące (pielęgniarstwo). Następnie tę wiedzę warto uszczegółowić sięgając do planu zajęć. Co roku jest oczywiście inny, ale zmiany następują stopniowo. Może się okazać, że zajęcia trwają cały tydzień od rana do nocy, a może być też tak, że weekend trwa pięć dni. Pierwszy rok bywa najnudniejszy. Żeby się nie zniechęcać trzeba dowiedzieć się, jak będzie wyglądało całe trzy czy pięć lat.
Nie żeby od razu wszystkie, ale przynajmniej część przedmiotów warto sprawdzić bardziej szczegółowo. Zachęcający tytuł może być mylący, a nudny z pozoru wykład treścią albo osobowością wykładowcy może pozytywnie zaskoczyć. Sylabusy odkryją przed nami, co kryje się pod nazwami poszczególnych zajęć. Nie zawsze są dostępne i czasami trudno je odszukać, ale warto zadać sobie ten trud. (Wyszukiwarka Google bywa skuteczniejsza niż wyszukiwarka na stronie właściwej uczelni.) Choćby wąskie dziedziny wiedzy w ciągu 30 czy nawet 90 godzin trzeba prezentować skrótowo i wybiórczo. Plan dotyczący formuły i treści danego przedmiotu odnajdziemy właśnie w sylabusie. Z większym dystansem trzeba podchodzić do określonych tam wymagań koniecznych do zaliczenia i zalecanej literatury. Z rzeczywistością może to niekiedy nie mieć nic wspólnego. Te wiadomości warto spisać i skonfrontować ze studentami konkretnego kierunku.
Oprócz sprawdzenia rankingów można przeprowadzić własne śledztwo. Maturzysta, a nawet student, nie jest kompetentny, żeby oceniać jakość dorobku poszczególnych wykładowców, ale łatwo da się przeprowadzić własną analizę ilościową. Siłę kierunku mierzyć można liczbą wykładających na nim profesorów zwyczajnych, a następnie nadzwyczajnych, doktorów habilitowanych i bez habilitacji. (Uwaga ? profesor nadzwyczajny stoi w hierarchii niżej niż zwyczajny.) Dla uproszczenia można zliczyć tylko profesorów tytularnych. Następnie wyrywkowo warto sprawdzić dorobek różnych wykładowców, który w dużym uproszczeniu mierzy się liczbą publikacji. Może być tak, że słaba uczelnia będzie miała silny jeden lub kilka wydziałów. Oraz odwrotnie ? wysoko stojąca w rankingach instytucja może mieć jakiś wydział w powijakach. Znam taką wyższą szkołę, w której na jednym wydziale jest więcej profesorów zwyczajnych, niż na wszystkich pozostałych…
Poszukując, w proponowany przeze mnie lub inny sposób, informacji warto w trakcie zapisywać sobie pytania i wątpliwości. Dopiero tak uzbrojonym udać się na targi czy dni otwarte. Tam porozmawiać ze studentami. Są oni wolontariuszami, którzy nie mają interesu w tym, żeby przyciągać ludzi rezygnujących z indeksu po jednym semestrze. Niestety dziś dla uczelni może to być opłacalne ? taka ustawa. Jednak na wiele pytań, szczególnie o twarde dane, odpowiedzą nam sami pracownicy działu promocji.
Targi i dni otwarte to nie jedyna okazja, żeby porozmawiać z ?naocznymi świadkami?. Fora internetowe są zbyt anonimowe i służą raczej do wylewania skarg i zażaleń ? nie polecam. Można wykorzystać własną siatkę znajomych, a przede wszystkim Facebooka. Za jego pomocą łatwo odnaleźć studentów z końca Polski. Najlepiej zagadywać do tych, którzy studia już kończą.
Czytanie gazet czy czasopism popularnonaukowych może wywołać nierealistyczne wyobrażenie o danej dziedzinie. Podobnie jak oglądanie filmów kryminalnych o pracy policjanta. Właśnie to przydarzyło mi się, kiedy wybierałem pierwszy kierunek studiów. Warto zapytać studentów o najciekawsze i najtrudniejsze przedmioty, a także o lektury. Kilka z nich wypożyczyć i przekartkować. Jednostronicowy artykuł na temat nowego odkrycia archeologicznego może być fascynujący, ale podręcznik do archeologii niekoniecznie.
—-
Na koniec słów kilka o samej idei studiowania, która została przykryta wrzaskiem sfrustrowanych magistrów bez pracy. Przede wszystkim ? studia to nie polisa ubezpieczeniowa od bezrobocia, a szkoła wyższa to nie zawodówka. Ideą leżącą u zarania uczelni było dążenie do prawdy i przekazywanie płomienia wiedzy kolejnym pokoleniom. Osobiście skrytykowałbym wiele elementów systemu uczelni wyższych, ale nie to, że nie przygotowują do pełnienia ról zawodowych. Skończy się to w końcu przekształceniem uniwersytetów w wyższe szkoły zawodowe. Prawda schowa się w kącie za komercją i poprawnością polityczną. Wykładowcy są od przekazywania aktualnej (!) wiedzy, a studenci powinni szukać zastosowania tego na rynku pracy. Człowieku ? profesor to nie tatuś, który ma za zadanie zaprowadzić cię za rączkę na stanowisko kierownika.
Z pewnością uczelnie mogą się doskonalić i przystosowywać do rzeczywistości, ale za bezrobocie magistrów w największej części odpowiadają oni sami. (Pomijam kwestie ogólnosystemowe.) Zakuwanie do egzaminów to tylko część, wcale nie najważniejsza, procesu studiowania. Upojne imprezy to również nie jest sedno sprawy ? wbrew amerykańskim filmom. Brak praktyki na studiach to nie jest także problem. Jak mówiłem, uczelnia to nie zawodówka. Natomiast istnieje mnóstwo darmowych możliwości, aby poszerzać wiedzę i zdobywać doświadczenia praktyczne, które są wykorzystywane w niewielkim stopniu. To student wybiera, czy wolny czas poświęci na oglądanie seriali, czy zdobywanie doświadczeń. Może mam jakieś szczęście, ale nie znam takich, którzy wybierają drugie i nie mają pracy. Koła naukowe, stowarzyszenia, kluby, fundacje, stypendia ? to są instytucje oferujące doświadczenia praktyczne. I same firmy, które dość chętnie zatrudniają na bezpłatne, a rzadziej płatne, praktyki. Można wolny czas spędzać w sposób wartościowy i ciekawy, tylko że wymaga to pracy, chęci, odpowiedzialności itp.
Moja własna recepta na wybór kierunku studiów, studiowanie i pracę po studiach streszcza się w jednym słowie ? zaangażowanie. System instytucjonalny nie wepchnie nam szczęścia i dobrobytu do rąk. Niektórzy wierzą ? że przecież Szwecja! ? ja nie wierzę w szczęście po szwedzku. Studiować to znacznie więcej niż uczyć się. Z jakiegoś powodu niektórzy studenci całe pięć lat myślą, że chodzą do szkoły. Jeśli ktoś po tak długim okresie nie ma pomysłu na wykorzystanie swojej wiedzy w praktyce, to znaczy że czas ten zmarnował. Niestety. Nie rząd, rektor, czy papież jest winny, ale ten człowiek właśnie. Jemu najbardziej powinno zależeć na własnym życiu. Na system edukacji wpływu nie mamy, ale na to, co sami robimy, ogromny.